W miarę zbliżania się do Cochamó, krajobraz staje się coraz bardziej "norweski". Gdy już wjeżdżam do tej miejscowości witają mnie takie oto widoki, niczym z fiordów gdzieś na północ od Bergen.
Jestem zauroczony Cochamó, ale mam do przejechania jeszcze ponad 50 km, a jak się okazuje, przyjemna, wyasfaltowana i gładka droga kończy się właśnie w Cochamó. Teraz mam odcinek nieco hardcorowy, bo nie tylko gruntowy, ale w trakcie modernizacji (tak, jeśli wybierzecie się tam za rok, dwa, pierwsze 10 km powinny być już gotowe). Do drogowej cywilizacji wracam niedługo przed dotarciem do mojego dzisiejszego celu podróży.
Oczywiście, i tu nie może się obejść bez wulkanu. Dominujący nad tutejszą okolicą zwie się Yates (czytany zarówno "jejts", jak i "jates").
Jeszcze kilka minut i jestem na miejscu. Przede mną Vuelta al Sur.
Wchodzę do środka, a tu pod nieobecność gospodarzy przyjmuje mnie... Rosjanin, Jegor. Przyznam, że mnie trochę zamurowało. Różnych zaskakujących okoliczności mógłbym się spodziewać, ale że spędzę w Chile 3 dni pod jednym dachem z Rosjaninem?
Ostrożnie przeprowadzam wstępną rozmowę sondującą, z kim mam do czynienia i okazuje się, że Jegor dotarł do Vuelta al Sur zaledwie kilka godzin przede mną. Razem z holenderską przyjaciółką Dany zgłosili się do właścicieli, jako wolontariusze gotowi do pracy w tym miejscu przez kilka tygodni w zamian za noclegi. Sam Jegor zaś wyjechał z Rosji 6 lat temu i krąży po świecie ucząc online hiszpańskiego i portugalskiego. Słynny u nas "Pablo González" też miał hiszpańskie koneksje, ale opowieść Jegora o jego stylu życia, negatywnym stosunku wobec wojny i Putina, zabrzmiała naprawdę uczciwie. Jegor i Dany okazali się być bardzo sympatyczną parą, z którą spędziłem w Puelo sporo czasu na miłych pogawędkach o podróżach, o ich życiu na walizkach (a raczej, na plecakach), itp. No i miałem od czasu do czasu gratisową naukę hiszpańskiego
:D .
Vuelta al Sur to szczególne miejsce i mogę je gorąco polecić. Jest to w istocie dom, w którym goście mieszkają razem z jego właścicielami: Marią Isabel i Pedro. Sypialnie z łazienkami są do indywidualnego użytku, ale salon i przylegająca do niej kuchnia i jadalnia, to przestrzeń, w której gospodarze i goście spotykają się w trakcie wspólnych posiłków i prowadzą intensywne rozmowy o wszystkim.
Bogate śniadania (pieczywo, jogurt, płatki, ser, dżem, miód, jajecznica z lokalnych jak, kawa, sok z ogrodowych jabłek, itp.) są wliczone w cenę noclegu, natomiast kolacje są opcjonalne. Kucharzem jest głównie Pedro i wychodzi mu to świetnie, więc szukanie alternatywy w Puelo nie ma moim zdaniem sensu, nawet gdyby miało być ciut taniej.
Na zdjęciach dom prezentuje się mniej więcej tak...
A oto moja pierwsza kolacja. Akurat trafiłem na łososia
:D .
Jeszcze tylko kilka ujęć tutejszego zachodu słońca i mogę iść spać. A zasypia się w tutejszej ciszy i śpi doskonale. Dopóki koguty nie zaczynają piać
:D .
Dziś zjadłem łososia w saloniku w WAW i chyba najbardziej w tym momencie doceniłem, jak dobre były te w Chile. Rzeczne, pacyficzne, mniejsze, większe, ale zawsze świeżutkie i pyszniutkie. Nie, żeby ten w saloniku był jakiś śmierdzący i stary, ale jednak inny. Napiszę tylko, że repertuar się jednak nieco zmieni.Kolejny dzień zaczynam od tradycyjnego tutaj sprawdzenia prognozy pogody. Muszę stwierdzić z podziwem, że norweski serwis yr funkcjonuje tutaj znakomicie i przebija pod względem stopnia sprawdzalności wszelkie prognozy lokalne. Dziś przejdzie on najbardziej chyba miarodajny test. Zgodnie z zapowiedziami wszystkich "pogodynek", nad cały region, w którym leży Puelo dotarł od oceanu pochmurny front. Jest nadal dość ciepło, ale co jakiś czas siąpi deszcz. Yr - jako jedyny - pokazuje, że w ciągu dnia, przez kilka godzin ma być w mojej okolicy jedno, jedyne miejsce, w którym nie dość, że nie będzie padać, to nawet z pomiędzy chmur wyglądać będzie słońce. Tak się składa, że miejsce to miałem w swoich planach. Jest to Llanada Grande i położona nieco dalej Pasarela Primer Corral. W linii prostej, to raptem jakieś 40 km stąd. Czy to rzeczywiście możliwe, ze pogoda tam będzie aż tak odmienna od tej, której właśnie doświadczam w Puelo? Jeśli tak, to yr jest jakimś ewenementem, bo żadna inna strona takiego zjawiska na dziś nie zapowiada.
Pierwszy etap, to krótka jazda gładką szosą do Punta Canelo, gdzie wjeżdżam na jeden z dwóch małych promów przewożących pasażerów i pojazdy przez jezioro Tagua Tagua.
Na razie nic a nic nie zapowiada, by chmury miały się gdziekolwiek w okolicy rozejść. Z jednej strony żal, bo strome góry otaczające jezioro muszą wyglądać zjawiskowo w słońcu, ale z drugiej, chmurna czapa dodaje im surowości i tajemniczości.
Prom opuszczam po drugiej stronie długiego jeziora, w Puerto Maldonado i ruszam stąd w mało komfortową trasę do Pasarela Primer Corral.
Droga pokryta jest żwirem różnej wielkości. Czasem jedzie się po nim, jak korytem wypełnionym metalowymi kulkami. Zbyt mocne naciśnięcie na pedał hamulca przy jeździe w dół, a samochód zaczyna "pływać". Przy mijaniu się z kimś jadącym w drugą stronę, trzeba uważać.
A jednak! Magia yr działa! Gdy docieram do wioski Llanada Grande, chmury zaczynają się rozstępować, a w oddali pojawiają się pierwsze łaty niebieskiego nieba. Rezygnuję na razie z zatrzymania się w kilku miejscach na trasie i staram się dojechać jak najszybciej do Pasareli, póki są promienie słońca. Na miejsce docieram po ok. półtorej godziny. Jest tutaj widoczny fragment wąskiego kanionu, którym przepływa rzeka Puelo, mająca swój początek w polozonym w Argentynie jeziorze o tej samej nazwie. Zaraz po minięciu dwóch mostów łaczących oba brzegi kanionu, wody Rio Puelo wypływają na otwartą przestrzeń i kontynuują swą podróż aż do jeziora Tagua Tagua.
Niestety, nie mam już czasu, by jechać jeszcze dalej, w stronę granicy z Argentyną. Z resztą, droga kończy się gdzieś w okolicy Segundo Corral, z którego dalsze zwiedzanie tych pięknych okolic odbywa się pieszo. Zawracam w kierunku przystani promowej. Po drodze zatrzymuję się jeszcze w dwóch punktach.
Pierwszym jest Hostal Puelo Libre (https://maps.app.goo.gl/1y5BfRgx2A9T3b5q7), w którym miałem nawet rezerwację, z której ostatecznie zrezygnowałem, ale chcę zobaczyć, co mnie ominęło. Na miejscu nikogo nie spotykam, ale wchodzę na ich tarasy, zaraz przy których przeplywa Rio Puelo. W pełnym słońcu jej wody są lazurowe.
Czyżby promocja Aeromexico?
:lol: Pozdrawiamy z Chile ciut mniej znanego na forum. Przyznam szczerze, że też ostatecznie nasze plany poszły w stronę mniej standardowych miejsc, choć nadal dość turystycznych, dlatego bardzo jestem ciekawy twojej trasy. Więc żeby było tematycznie do relacji i forum to na zdjęciu darmowe muzeum Akordeonów w Chonchi.
nie jest łatwo na telefonie dodać zdjęcie spełniające wymogi forum
:(
Dzięki uprzejmości Bartka i @jaco027, który nas zaswatał, mogłem przeżyć kilka pięknych dni, w świetnym towarzystwie na łonie fantastycznej (według mnie niedocenianej) chilijskiej natury.Na wspólne wieczornoweekendowe wypady do barów-pubów Bellavisty zabrakło czasu, bo sił to @tropikey odmówić nie sposób ??Ja już niestety pożegnałem Bartka i Chile, męczę się w TK 216 przez kolejne 17h?Dzięki wielkie raz jeszcze i do kolejnego ??
O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?
Wciąż jestem pod wrażeniem Twojej pamięci, do nazw odwiedzonych miejsc. Ja nadal nie wiem, czy z Santiago wylądowałem w Malepuco, czy Temuco?Raphael napisał:O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?Buty nie są wymagane, choć wskazane. Ja już na wejściu zaliczyłem wywrotkę, kamienie są obłe i śliskie. Tekstylia raczej wymagane, choć strażników tego pilnujących nie widzieliśmy ?Temperatura i głębokość (~1m.)idealna do długiego moczenia.Woda różni się wyglądem od źródeł np.Islandii, ale na ciemnych spodenkach brudu nie widać, więc można z niej korzystać .Kąpałem się niejednokrotnie w mniej ponętnych miejscach ?@tropikey, wrzucaj następne posty,bo mnie ciekawość zżera widoków, dni następujących po moim wyjeździe ?
@tropikey - bardzo, bardzo lubie czytac Twoje relacje. I bardzo mi po drodze z Twoim stylem podrozowania, wiec mnostwo dla mnie pozytecznych informacji, ale za cholere nie kumam jak mozna przyjac tyle lososia w tak krotkim czasie
:DDD
Dziś zjadłem łososia w saloniku w WAW i chyba najbardziej w tym momencie doceniłem, jak dobre były te w Chile. Rzeczne, pacyficzne, mniejsze, większe, ale zawsze świeżutkie i pyszniutkie. Nie, żeby ten w saloniku był jakiś śmierdzący i stary, ale jednak inny. Napiszę tylko, że repertuar się jednak nieco zmieni.
@tropikey dzięki za świetną - jak zwykle - relację. Podzielisz się organizatorem tej wycieczki do 3 winnic? Za pół roku będę w Santiago - rzeczywiście jest to dobry pomysł na dzień powrotu...
Świetna relacja po nieznanych miejscach kraju, który też trochę liznąłem aczkolwiek dotarłem tylko do Las Trancas. No i mamy znakomity przewodnik na przyszłość, super, że podajesz mnóstwo linków i danych do wykorzystania w następnej podróży do Chile.
tropikey napisał: zasadniczym celem relacji nie jest wpływanie na cudze wybory
;) .A co jest? Można założyć, że Pauzaniasz nie spodziewał się, że jego czytelnicy wsiądą en masse na triremy i popłyną weryfikować świat zobaczony i zrelacjonowany przez niego, Marco Polo pisząc Opisanie świata też raczej nie liczył na naśladowców ale te bardziej współczesne piśmiennictwo podróżnicze, wszelkie travelogi, (foto)relacje, sprawozdania i reportaże zazwyczaj pisane są z "zamiarem ewentualnym". No chyba, że autor ma takie pióro (Theroux, Durrell, Greene, Evelyn Waugh, etc), że stanowią wartość literacką in its own right.
Relacja - przynajmniej według tego, jak ja rozumiem to słowo - to opis tego co się widziało i przeżyło.Celem relacji jest zatem przekazanie jej czytelnikom opisu rzeczy, miejsc i zjawisk, które się widziało (np. w trakcie podróży), a nie zachęcanie ich do takiego, czy innego zachowania. Jeśli nawet ktoś pod wpływem relacji decyduje się np. na wyjazd do Chile (albo wręcz przeciwnie, rezygnuje z takiego wyjazdu), to jest to co najwyżej skutek uboczny tej relacji. Jeśli zatem sugerujesz, że pisząc niniejszą relację miałem na celu zachęcenie kogoś do wyjazdu do Chile, to mylisz się. Celem tej relacji było opisanie tego, w jaki sposób przebiegł mój pobyt w tym kraju.
tropikey napisał:może Unia i kraje Mercosur podpiszą wreszcie umowę handlową, wtedy zaś możemy spodziewać się napływu tego bardzo przyjemnego napitku również do Polski.Taki niewątpliwy plus owego porozumienia, niestety nie byłby w stanie zrekompensować, jego negatywów. Obawiam się, że słynne onegdaj steki, też nie stanowiłyby masy amerykańskiego eksportu, a tą stanowiłby głównie produkty agro z gliofosatem itp. preparatami.
Mocno się nakręciłem by wreszcie polecieć do Chile (ciągle nachodzą mnie chwile złości, że nie kupiłem dealu LH z AMS chyba 3 lata temu).Fajna relacja
;)
W miarę zbliżania się do Cochamó, krajobraz staje się coraz bardziej "norweski". Gdy już wjeżdżam do tej miejscowości witają mnie takie oto widoki, niczym z fiordów gdzieś na północ od Bergen.
Jestem zauroczony Cochamó, ale mam do przejechania jeszcze ponad 50 km, a jak się okazuje, przyjemna, wyasfaltowana i gładka droga kończy się właśnie w Cochamó. Teraz mam odcinek nieco hardcorowy, bo nie tylko gruntowy, ale w trakcie modernizacji (tak, jeśli wybierzecie się tam za rok, dwa, pierwsze 10 km powinny być już gotowe). Do drogowej cywilizacji wracam niedługo przed dotarciem do mojego dzisiejszego celu podróży.
Oczywiście, i tu nie może się obejść bez wulkanu. Dominujący nad tutejszą okolicą zwie się Yates (czytany zarówno "jejts", jak i "jates").
Jeszcze kilka minut i jestem na miejscu. Przede mną Vuelta al Sur.
https://maps.app.goo.gl/aoBqdAxn588duiYEA
Wchodzę do środka, a tu pod nieobecność gospodarzy przyjmuje mnie... Rosjanin, Jegor. Przyznam, że mnie trochę zamurowało. Różnych zaskakujących okoliczności mógłbym się spodziewać, ale że spędzę w Chile 3 dni pod jednym dachem z Rosjaninem?
Ostrożnie przeprowadzam wstępną rozmowę sondującą, z kim mam do czynienia i okazuje się, że Jegor dotarł do Vuelta al Sur zaledwie kilka godzin przede mną. Razem z holenderską przyjaciółką Dany zgłosili się do właścicieli, jako wolontariusze gotowi do pracy w tym miejscu przez kilka tygodni w zamian za noclegi. Sam Jegor zaś wyjechał z Rosji 6 lat temu i krąży po świecie ucząc online hiszpańskiego i portugalskiego. Słynny u nas "Pablo González" też miał hiszpańskie koneksje, ale opowieść Jegora o jego stylu życia, negatywnym stosunku wobec wojny i Putina, zabrzmiała naprawdę uczciwie. Jegor i Dany okazali się być bardzo sympatyczną parą, z którą spędziłem w Puelo sporo czasu na miłych pogawędkach o podróżach, o ich życiu na walizkach (a raczej, na plecakach), itp. No i miałem od czasu do czasu gratisową naukę hiszpańskiego :D .
Vuelta al Sur to szczególne miejsce i mogę je gorąco polecić. Jest to w istocie dom, w którym goście mieszkają razem z jego właścicielami: Marią Isabel i Pedro. Sypialnie z łazienkami są do indywidualnego użytku, ale salon i przylegająca do niej kuchnia i jadalnia, to przestrzeń, w której gospodarze i goście spotykają się w trakcie wspólnych posiłków i prowadzą intensywne rozmowy o wszystkim.
Bogate śniadania (pieczywo, jogurt, płatki, ser, dżem, miód, jajecznica z lokalnych jak, kawa, sok z ogrodowych jabłek, itp.) są wliczone w cenę noclegu, natomiast kolacje są opcjonalne. Kucharzem jest głównie Pedro i wychodzi mu to świetnie, więc szukanie alternatywy w Puelo nie ma moim zdaniem sensu, nawet gdyby miało być ciut taniej.
Na zdjęciach dom prezentuje się mniej więcej tak...
A oto moja pierwsza kolacja. Akurat trafiłem na łososia :D .
Jeszcze tylko kilka ujęć tutejszego zachodu słońca i mogę iść spać. A zasypia się w tutejszej ciszy i śpi doskonale. Dopóki koguty nie zaczynają piać :D .
Napiszę tylko, że repertuar się jednak nieco zmieni.Kolejny dzień zaczynam od tradycyjnego tutaj sprawdzenia prognozy pogody. Muszę stwierdzić z podziwem, że norweski serwis yr funkcjonuje tutaj znakomicie i przebija pod względem stopnia sprawdzalności wszelkie prognozy lokalne. Dziś przejdzie on najbardziej chyba miarodajny test. Zgodnie z zapowiedziami wszystkich "pogodynek", nad cały region, w którym leży Puelo dotarł od oceanu pochmurny front. Jest nadal dość ciepło, ale co jakiś czas siąpi deszcz. Yr - jako jedyny - pokazuje, że w ciągu dnia, przez kilka godzin ma być w mojej okolicy jedno, jedyne miejsce, w którym nie dość, że nie będzie padać, to nawet z pomiędzy chmur wyglądać będzie słońce. Tak się składa, że miejsce to miałem w swoich planach. Jest to Llanada Grande i położona nieco dalej Pasarela Primer Corral. W linii prostej, to raptem jakieś 40 km stąd. Czy to rzeczywiście możliwe, ze pogoda tam będzie aż tak odmienna od tej, której właśnie doświadczam w Puelo? Jeśli tak, to yr jest jakimś ewenementem, bo żadna inna strona takiego zjawiska na dziś nie zapowiada.
Pierwszy etap, to krótka jazda gładką szosą do Punta Canelo, gdzie wjeżdżam na jeden z dwóch małych promów przewożących pasażerów i pojazdy przez jezioro Tagua Tagua.
Na razie nic a nic nie zapowiada, by chmury miały się gdziekolwiek w okolicy rozejść. Z jednej strony żal, bo strome góry otaczające jezioro muszą wyglądać zjawiskowo w słońcu, ale z drugiej, chmurna czapa dodaje im surowości i tajemniczości.
Prom opuszczam po drugiej stronie długiego jeziora, w Puerto Maldonado i ruszam stąd w mało komfortową trasę do Pasarela Primer Corral.
Droga pokryta jest żwirem różnej wielkości. Czasem jedzie się po nim, jak korytem wypełnionym metalowymi kulkami. Zbyt mocne naciśnięcie na pedał hamulca przy jeździe w dół, a samochód zaczyna "pływać". Przy mijaniu się z kimś jadącym w drugą stronę, trzeba uważać.
A jednak! Magia yr działa! Gdy docieram do wioski Llanada Grande, chmury zaczynają się rozstępować, a w oddali pojawiają się pierwsze łaty niebieskiego nieba. Rezygnuję na razie z zatrzymania się w kilku miejscach na trasie i staram się dojechać jak najszybciej do Pasareli, póki są promienie słońca. Na miejsce docieram po ok. półtorej godziny. Jest tutaj widoczny fragment wąskiego kanionu, którym przepływa rzeka Puelo, mająca swój początek w polozonym w Argentynie jeziorze o tej samej nazwie. Zaraz po minięciu dwóch mostów łaczących oba brzegi kanionu, wody Rio Puelo wypływają na otwartą przestrzeń i kontynuują swą podróż aż do jeziora Tagua Tagua.
Niestety, nie mam już czasu, by jechać jeszcze dalej, w stronę granicy z Argentyną. Z resztą, droga kończy się gdzieś w okolicy Segundo Corral, z którego dalsze zwiedzanie tych pięknych okolic odbywa się pieszo.
Zawracam w kierunku przystani promowej. Po drodze zatrzymuję się jeszcze w dwóch punktach.
Pierwszym jest Hostal Puelo Libre (https://maps.app.goo.gl/1y5BfRgx2A9T3b5q7), w którym miałem nawet rezerwację, z której ostatecznie zrezygnowałem, ale chcę zobaczyć, co mnie ominęło. Na miejscu nikogo nie spotykam, ale wchodzę na ich tarasy, zaraz przy których przeplywa Rio Puelo. W pełnym słońcu jej wody są lazurowe.