Kieruje mną wielka ciekawość źródła tej nazwy. Niestety, na miejscu nie spotykam nikogo, więc na razie tajemnica czeka na wyjaśnienie (zapytałem ich o to przez FB i czekam na odpowiedź).
W Llanada Grande jest jeszcze wodospad (https://maps.app.goo.gl/Yx3xCcXe61svUtFB8), ale przyznam, że myśl o kolejnej godzinie na męczącej drodze powrotnej zniechęca mnie do wchodzenia na prowadzący do niego szlak.
Im bliżej jeziora Tagua Tagua i przystani promu, tym bardziej pogoda wraca do porannej, pochmurnej postaci.
Gdy wracam do Vuelta al Sur okazuje się, że przez cały czas mojej nieobecności pogoda była tutaj równie kiepska, jak wtedy, gdy wyjeżdżałem stąd po śniadaniu. To zaś oznacza, że yr.no przeszedł wspomniany na początku test z oceną celującą!
Dziś na kolację Pedro szykuje zupę i morszczuka. Tutaj zwą go "merluza". Żartujemy z Jegorem, że brzmi to nieco, jak polska i rosyjska "meduza", ale smak ma zdecydowanie inny, niż (jak przypuszczam, bo nie jadlem) jakaś galaretowata chełpia.
Na zakończenie dnia, raz jeszcze zaglądam do prognozy rodem z Norwegii i z radością odnajduję tam infornację, że kolejny dzień zapowiada się wprost cudownie. Po dzisiejszych doświadczeniach wiem, że mogę tej informacji w pełni zaufać.Po wczorajszych chmurach pozostały ledwie pojedyncze obłoczki. Z okna mojego pokoju widzę rankiem, jak słońce ogrzewa już szczyt wulkanu Yates.
Po śniadaniu, gdy temperatura z lichych 7-8 st. C wspięła się już do ok. 15 (wkrótce ma być jeszcze z dziesięć więcej), mogę spokojnie ruszać na wycieczkę. Dziś dotrę do najdalej na południe wysuniętego miejsca w Chile, które odwiedzam (bez nocowania). Jadę do leżącego przy Carretera Austral miasteczka Hornopirén oraz leżącego ciut dalej wodospadu Cascada Rio Blanco, należącego do Parku Narodowego Hornopirén.
Niestety, nie uda mi się dzisiaj popłynąć nieco dalej na południe (o tym, dokąd planowałem będzie mowa w ostatnim odcinku tej relacji
;) ), gdyż najbliższy rejs organizowany przez jedynego tu operatora ma się odbyć dopiero jutro, a wtedy będę już zmierzał z powrotem do Puerto Montt.
Nic to jednak. Przy tak pięknej pogodzie, gdziekolwiek bym się dziś nie udał, będę szczęśliwy
:D . Z dobrego humoru nie wytrąci mnie nawet kilkadziesiąt kilometrów jazdy po żwirowej tarce, która kończy się dopiero przed Caleta Puelche. Tam bowiem wjeżdżam znowu na Carretera Austral.
Hornopirén okazuje się być miasteczkiem nie mniej urokliwym, niż Cochamó. Też kilka przecznic na krzyż, mały kościółek (z własnymi owieczkami na wyposażeniu
:D ), piękna, spokojna zatoka z malutkim portem, a do tego rzeka z widokiem na wulkan Hornopirén. Istna sielanka, przynajmniej o tej porze roku.
Tak, jak we wszystkich odwiedzonych przeze mnie miejscach w Chile, tak i tu wszedobylskim obrazkiem są gromady uli, z których pochodzą tutejsze rewelacyjne miody. Potrafię sobie wyobrazić, że pszczoły z uli na tym zdjęciu siadają sobie wieczorami na "ganku" (jeśli mają na to jeszcze siłę) i podziwiają zachody słońca nad oceanem
:)
Kawałek za miasteczkiem jest most Puente Rio Blanco, z którego roztacza się piękny widok na rzekę o niesamowitym, mleczno-lazurowym kolorze.
Tuż przed nim jest brama prowadząca na teren prywatny, na którym rozpoczyna się ścieżka do wodospadu Cascada Rio Blanco. Wstęp: 2000 CLP (tylko gotówką). Tak to już czasem tutaj w Chile wygląda. Chce sobie człowiek pójść zobaczyć coś na terenie państwowego parku narodowego, do którego (w przypadku PN Hornopirén) wstęp jest bezpłatny, ale żeby do tego parku dojść, najpierw trzeba przejść przez teren prywatny, a to kosztuje. Czytałem, że jest gdzieś ponoć jakaś boczna ścieżka omijająca tą prywatną posiadłość, ale umówmy się... 2000 CLP, to raptem 8 zł i nie wydaje mi się, by warto było dla nich tracić czas i energię na poszukiwanie tego obejścia (swoją drogą, zapewne wydłużającego trasę).
Uiszczam zatem opłatę do rąk gospodarza, który prezentuje mi opis ścieżki prowadzącej do parku (bo to nie jest hop siup - idzie się niecałą godzinę w jedną stronę, pokonując przy tym różne ploty) i ochoczo ruszam. Po drodze, oprócz zapowiedzianego parkour'u, natrafiam również na ule z jeszcze piękniejszym widokiem, niż te wcześniejsze.
Po dotarciu do Parku Narodowego odprawiam tradycyjny rytuał w postaci zapisania swych danych w księdze gości i udaję się lekko błotnistą ścieżką do wodospadu.
Po kwadransie jestem na tarasie widokowym. Wodospad jest dwuczęściowy, hałaśliwy i energetyczny.
Byłoby świetnie, gdyby taras został rozbudowany w stronę kaskad, tak, by można było zobaczyć je w pełnej krasie. Zdążyłem się już jednak zorientować, że chilijskie parki narodowe oparte są na zasadzie jak najmniejszej ingerencji w naturę. Pozostaje zatem próbować przemieszczać się wzdłuż brzegu rzeki po wielkich i śliskich kamlotach.
Wracam do auta tą samą ścieżką, a potem kieruję się do Puelo. Zatrzymuję się jeszcze tylko w Hornopirén, żeby zatankować do pełna w jedynej w tej okolicy pełnowartościowej stacji benzynowej (w Puelo jest tylko jakaś szemrana) i potem prosto do Vuelta al Sur. Tam jeszcze ostatni w tym rejonie Chile zachód słońca, a potem kolacja, w ramach której zjadłem... (czas na cyrkowe werble).... PIERŚ KURCZAKA! Dziś gotowaniem zajęła się Maria Isabel i wyszło jej to doskonale
:)
Czas się spakować, bo jutro czeka mnie dość specyficzna podróż do nowego miejsca pobytu
;) .Nadchodzi czas pożegnania z chilijskimi gospodarzami i ich niderlandzko-rosyjską parą pomocników. To był wyjątkowy pobyt, tak bardzo inny, niż pozostałe tutaj. Maria Isabel i Pedro jadą na kąpiele do położonych niedaleko Termas del Sol, Dany i Jegor kontynuują powierzone im zadania, a ja rozpoczynam ostatni w tej części Chile odcinek podróży. Celem jest lotnisko w Puerto Montt, gdzie o 18:30 mam zwrócić moją Toyotę.
Wyjeżdżając z Puelo przed 10:00 mam czas, by po drodze zobaczyć coś jeszcze. Decyduję się na Parque Nacional Alerce Andino, choć oczywiście nie cały. Zdążę przejść się jedynie ścieżką do Alerce Milenario - drzewa, którego wiek ocenia się na 3000 lat!
Po dotarciu do Caleta Puelche muszę poczekać chwilę na prom, który kursując raz na pół godziny, łączy tą przystań z portem w La Arena i stanowi jeden z kilku wodnych odcinków Carretera Austral.
Pogoda zrobiła dziś znowu zrot o 180 stopni. Wszędzie chmury, choć na szczęście nic z nich nie leci i jest przyjemna temperatura. W trakcie przeprawy promowej dokucza jednak silny i zimny wiatr.
Czyżby promocja Aeromexico?
:lol: Pozdrawiamy z Chile ciut mniej znanego na forum. Przyznam szczerze, że też ostatecznie nasze plany poszły w stronę mniej standardowych miejsc, choć nadal dość turystycznych, dlatego bardzo jestem ciekawy twojej trasy. Więc żeby było tematycznie do relacji i forum to na zdjęciu darmowe muzeum Akordeonów w Chonchi.
nie jest łatwo na telefonie dodać zdjęcie spełniające wymogi forum
:(
Dzięki uprzejmości Bartka i @jaco027, który nas zaswatał, mogłem przeżyć kilka pięknych dni, w świetnym towarzystwie na łonie fantastycznej (według mnie niedocenianej) chilijskiej natury.Na wspólne wieczornoweekendowe wypady do barów-pubów Bellavisty zabrakło czasu, bo sił to @tropikey odmówić nie sposób ??Ja już niestety pożegnałem Bartka i Chile, męczę się w TK 216 przez kolejne 17h?Dzięki wielkie raz jeszcze i do kolejnego ??
O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?
Wciąż jestem pod wrażeniem Twojej pamięci, do nazw odwiedzonych miejsc. Ja nadal nie wiem, czy z Santiago wylądowałem w Malepuco, czy Temuco?Raphael napisał:O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?Buty nie są wymagane, choć wskazane. Ja już na wejściu zaliczyłem wywrotkę, kamienie są obłe i śliskie. Tekstylia raczej wymagane, choć strażników tego pilnujących nie widzieliśmy ?Temperatura i głębokość (~1m.)idealna do długiego moczenia.Woda różni się wyglądem od źródeł np.Islandii, ale na ciemnych spodenkach brudu nie widać, więc można z niej korzystać .Kąpałem się niejednokrotnie w mniej ponętnych miejscach ?@tropikey, wrzucaj następne posty,bo mnie ciekawość zżera widoków, dni następujących po moim wyjeździe ?
@tropikey - bardzo, bardzo lubie czytac Twoje relacje. I bardzo mi po drodze z Twoim stylem podrozowania, wiec mnostwo dla mnie pozytecznych informacji, ale za cholere nie kumam jak mozna przyjac tyle lososia w tak krotkim czasie
:DDD
Dziś zjadłem łososia w saloniku w WAW i chyba najbardziej w tym momencie doceniłem, jak dobre były te w Chile. Rzeczne, pacyficzne, mniejsze, większe, ale zawsze świeżutkie i pyszniutkie. Nie, żeby ten w saloniku był jakiś śmierdzący i stary, ale jednak inny. Napiszę tylko, że repertuar się jednak nieco zmieni.
@tropikey dzięki za świetną - jak zwykle - relację. Podzielisz się organizatorem tej wycieczki do 3 winnic? Za pół roku będę w Santiago - rzeczywiście jest to dobry pomysł na dzień powrotu...
Świetna relacja po nieznanych miejscach kraju, który też trochę liznąłem aczkolwiek dotarłem tylko do Las Trancas. No i mamy znakomity przewodnik na przyszłość, super, że podajesz mnóstwo linków i danych do wykorzystania w następnej podróży do Chile.
tropikey napisał: zasadniczym celem relacji nie jest wpływanie na cudze wybory
;) .A co jest? Można założyć, że Pauzaniasz nie spodziewał się, że jego czytelnicy wsiądą en masse na triremy i popłyną weryfikować świat zobaczony i zrelacjonowany przez niego, Marco Polo pisząc Opisanie świata też raczej nie liczył na naśladowców ale te bardziej współczesne piśmiennictwo podróżnicze, wszelkie travelogi, (foto)relacje, sprawozdania i reportaże zazwyczaj pisane są z "zamiarem ewentualnym". No chyba, że autor ma takie pióro (Theroux, Durrell, Greene, Evelyn Waugh, etc), że stanowią wartość literacką in its own right.
Relacja - przynajmniej według tego, jak ja rozumiem to słowo - to opis tego co się widziało i przeżyło.Celem relacji jest zatem przekazanie jej czytelnikom opisu rzeczy, miejsc i zjawisk, które się widziało (np. w trakcie podróży), a nie zachęcanie ich do takiego, czy innego zachowania. Jeśli nawet ktoś pod wpływem relacji decyduje się np. na wyjazd do Chile (albo wręcz przeciwnie, rezygnuje z takiego wyjazdu), to jest to co najwyżej skutek uboczny tej relacji. Jeśli zatem sugerujesz, że pisząc niniejszą relację miałem na celu zachęcenie kogoś do wyjazdu do Chile, to mylisz się. Celem tej relacji było opisanie tego, w jaki sposób przebiegł mój pobyt w tym kraju.
tropikey napisał:może Unia i kraje Mercosur podpiszą wreszcie umowę handlową, wtedy zaś możemy spodziewać się napływu tego bardzo przyjemnego napitku również do Polski.Taki niewątpliwy plus owego porozumienia, niestety nie byłby w stanie zrekompensować, jego negatywów. Obawiam się, że słynne onegdaj steki, też nie stanowiłyby masy amerykańskiego eksportu, a tą stanowiłby głównie produkty agro z gliofosatem itp. preparatami.
Mocno się nakręciłem by wreszcie polecieć do Chile (ciągle nachodzą mnie chwile złości, że nie kupiłem dealu LH z AMS chyba 3 lata temu).Fajna relacja
;)
Z przystani zaraz obok chciałem wybrać się w rejs łódką po meandrującej rzece, ale jest już za późno. Ostatnia łódka wypłynęła godzinę temu :(
Drugim miejscem jest kamping o swojsko brzmiącej nazwie... "El Polaco" (https://maps.app.goo.gl/ToPK3Ld94JuMLCLq5).
Kieruje mną wielka ciekawość źródła tej nazwy. Niestety, na miejscu nie spotykam nikogo, więc na razie tajemnica czeka na wyjaśnienie (zapytałem ich o to przez FB i czekam na odpowiedź).
W Llanada Grande jest jeszcze wodospad (https://maps.app.goo.gl/Yx3xCcXe61svUtFB8), ale przyznam, że myśl o kolejnej godzinie na męczącej drodze powrotnej zniechęca mnie do wchodzenia na prowadzący do niego szlak.
Im bliżej jeziora Tagua Tagua i przystani promu, tym bardziej pogoda wraca do porannej, pochmurnej postaci.
Gdy wracam do Vuelta al Sur okazuje się, że przez cały czas mojej nieobecności pogoda była tutaj równie kiepska, jak wtedy, gdy wyjeżdżałem stąd po śniadaniu. To zaś oznacza, że yr.no przeszedł wspomniany na początku test z oceną celującą!
Dziś na kolację Pedro szykuje zupę i morszczuka. Tutaj zwą go "merluza". Żartujemy z Jegorem, że brzmi to nieco, jak polska i rosyjska "meduza", ale smak ma zdecydowanie inny, niż (jak przypuszczam, bo nie jadlem) jakaś galaretowata chełpia.
Na zakończenie dnia, raz jeszcze zaglądam do prognozy rodem z Norwegii i z radością odnajduję tam infornację, że kolejny dzień zapowiada się wprost cudownie. Po dzisiejszych doświadczeniach wiem, że mogę tej informacji w pełni zaufać.Po wczorajszych chmurach pozostały ledwie pojedyncze obłoczki. Z okna mojego pokoju widzę rankiem, jak słońce ogrzewa już szczyt wulkanu Yates.
Po śniadaniu, gdy temperatura z lichych 7-8 st. C wspięła się już do ok. 15 (wkrótce ma być jeszcze z dziesięć więcej), mogę spokojnie ruszać na wycieczkę. Dziś dotrę do najdalej na południe wysuniętego miejsca w Chile, które odwiedzam (bez nocowania). Jadę do leżącego przy Carretera Austral miasteczka Hornopirén oraz leżącego ciut dalej wodospadu Cascada Rio Blanco, należącego do Parku Narodowego Hornopirén.
Niestety, nie uda mi się dzisiaj popłynąć nieco dalej na południe (o tym, dokąd planowałem będzie mowa w ostatnim odcinku tej relacji ;) ), gdyż najbliższy rejs organizowany przez jedynego tu operatora ma się odbyć dopiero jutro, a wtedy będę już zmierzał z powrotem do Puerto Montt.
Nic to jednak. Przy tak pięknej pogodzie, gdziekolwiek bym się dziś nie udał, będę szczęśliwy :D . Z dobrego humoru nie wytrąci mnie nawet kilkadziesiąt kilometrów jazdy po żwirowej tarce, która kończy się dopiero przed Caleta Puelche. Tam bowiem wjeżdżam znowu na Carretera Austral.
Hornopirén okazuje się być miasteczkiem nie mniej urokliwym, niż Cochamó. Też kilka przecznic na krzyż, mały kościółek (z własnymi owieczkami na wyposażeniu :D ), piękna, spokojna zatoka z malutkim portem, a do tego rzeka z widokiem na wulkan Hornopirén. Istna sielanka, przynajmniej o tej porze roku.
Tak, jak we wszystkich odwiedzonych przeze mnie miejscach w Chile, tak i tu wszedobylskim obrazkiem są gromady uli, z których pochodzą tutejsze rewelacyjne
miody.
Potrafię sobie wyobrazić, że pszczoły z uli na tym zdjęciu siadają sobie wieczorami na "ganku" (jeśli mają na to jeszcze siłę) i podziwiają zachody słońca nad oceanem :)
Kawałek za miasteczkiem jest most Puente Rio Blanco, z którego roztacza się piękny widok na rzekę o niesamowitym, mleczno-lazurowym kolorze.
Tuż przed nim jest brama prowadząca na teren prywatny, na którym rozpoczyna się ścieżka do wodospadu Cascada Rio Blanco. Wstęp: 2000 CLP (tylko gotówką).
Tak to już czasem tutaj w Chile wygląda. Chce sobie człowiek pójść zobaczyć coś na terenie państwowego parku narodowego, do którego (w przypadku PN Hornopirén) wstęp jest bezpłatny, ale żeby do tego parku dojść, najpierw trzeba przejść przez teren prywatny, a to kosztuje. Czytałem, że jest gdzieś ponoć jakaś boczna ścieżka omijająca tą prywatną posiadłość, ale umówmy się... 2000 CLP, to raptem 8 zł i nie wydaje mi się, by warto było dla nich tracić czas i energię na poszukiwanie tego obejścia (swoją drogą, zapewne wydłużającego trasę).
Uiszczam zatem opłatę do rąk gospodarza, który prezentuje mi opis ścieżki prowadzącej do parku (bo to nie jest hop siup - idzie się niecałą godzinę w jedną stronę, pokonując przy tym różne ploty) i ochoczo ruszam. Po drodze, oprócz zapowiedzianego parkour'u, natrafiam również na ule z jeszcze piękniejszym widokiem, niż te wcześniejsze.
Po dotarciu do Parku Narodowego odprawiam tradycyjny rytuał w postaci zapisania swych danych w księdze gości i udaję się lekko błotnistą ścieżką do wodospadu.
Po kwadransie jestem na tarasie widokowym. Wodospad jest dwuczęściowy, hałaśliwy i energetyczny.
Byłoby świetnie, gdyby taras został rozbudowany w stronę kaskad, tak, by można było zobaczyć je w pełnej krasie. Zdążyłem się już jednak zorientować, że chilijskie parki narodowe oparte są na zasadzie jak najmniejszej ingerencji w naturę. Pozostaje zatem próbować przemieszczać się wzdłuż brzegu rzeki po wielkich i śliskich kamlotach.
Wracam do auta tą samą ścieżką, a potem kieruję się do Puelo. Zatrzymuję się jeszcze tylko w Hornopirén, żeby zatankować do pełna w jedynej w tej okolicy pełnowartościowej stacji benzynowej (w Puelo jest tylko jakaś szemrana) i potem prosto do Vuelta al Sur. Tam jeszcze ostatni w tym rejonie Chile zachód słońca, a potem kolacja, w ramach której zjadłem... (czas na cyrkowe werble).... PIERŚ KURCZAKA! Dziś gotowaniem zajęła się Maria Isabel i wyszło jej to doskonale :)
Czas się spakować, bo jutro czeka mnie dość specyficzna podróż do nowego miejsca pobytu ;) .Nadchodzi czas pożegnania z chilijskimi gospodarzami i ich niderlandzko-rosyjską parą pomocników. To był wyjątkowy pobyt, tak bardzo inny, niż pozostałe tutaj.
Maria Isabel i Pedro jadą na kąpiele do położonych niedaleko Termas del Sol, Dany i Jegor kontynuują powierzone im zadania, a ja rozpoczynam ostatni w tej części Chile odcinek podróży. Celem jest lotnisko w Puerto Montt, gdzie o 18:30 mam zwrócić moją Toyotę.
Wyjeżdżając z Puelo przed 10:00 mam czas, by po drodze zobaczyć coś jeszcze. Decyduję się na Parque Nacional Alerce Andino, choć oczywiście nie cały. Zdążę przejść się jedynie ścieżką do Alerce Milenario - drzewa, którego wiek ocenia się na 3000 lat!
Po dotarciu do Caleta Puelche muszę poczekać chwilę na prom, który kursując raz na pół godziny, łączy tą przystań z portem w La Arena i stanowi jeden z kilku wodnych odcinków Carretera Austral.
Pogoda zrobiła dziś znowu zrot o 180 stopni. Wszędzie chmury, choć na szczęście nic z nich nie leci i jest przyjemna temperatura. W trakcie przeprawy promowej dokucza jednak silny i zimny wiatr.