Dojazd końcowy jest niemal bajkowy. Cisza na stacjach (poniżej słuchałem m.in. Dietera Bohlena i Thomasa Andersa
:D ), słońce przygrzewa, widoki dookoła są wspaniałe, mimo warstwy chmur (a może właśnie dzięki nim?). Do tego oblepiony śniegiem i lodem czubek wulkanu, który błyszczy się w słońcu, niczym cenny skarb. Idylliczną atmosferę psują tylko dwa krzyże, które wspominają o ludziach, którzy tu zginęli zanim jeszcze powstała stacja narciarska (m.in. https://www.upi.com/Archives/1987/02/03 ... 539326800/).
Pora pożegnać się z wulkanem. Zjeżdżam dwoma wyciągami, podziwiając ciągle to wszystko, co można stąd dostrzec.
Przy stacji początkowej wsiadam w auto i w niemal już bezchmurnej aurze ruszam ku Puerto Montt. Jako że głód wzywa, zatrzymuję się jeszcze w jednej z kilkunastu restauracji położonych w Ensanada:
w której zamawiam kolejnego łososia w mojej chilijskiej kolekcji. Zjadam go ze smakiem w towarzystwie pożegnalnego (przynajmniej na dziś) widoku na wulkan Osorno. Potem jeszcze spacer nad jezioro i zachód słońca żywcem wzięty z nadmorskiej plaży.
Mimo początkowej figi z makiem, którą pokazała mi dziś tutejsza aura, do hotelu wracam pełen wrażeń i przeżyć. Wiem, że pogoda ma być jeszcze lepsza, niż dziś po południu, więc w głowie kiełkuje mi myśl, że moją jutrzejszą trasę na południe od Puerto Montt pokonam właśnie tędy. Czuję bowiem, że coś mnie tu jeszcze ominęło. Niech mojej tradycji powracania stanie się zadość także w tym zakątku Chile
:)Zatem stało się.... Jestem już w Polsce, a relacja w czarnej.... Ekhm.... dalece opóźniona. Pędźmy zatem dalej.
Dziś czeka mnie przejazd do znajdującego się najdalej na południe miejsca zakwaterowania w trakcie tej podróży. Jadę do Puelo. Są dwie prowadzące tam trasy: słynna Carratera Austral (Ruta 7), której budowę rozpoczęto jeszcze za czasów Pinocheta oraz droga 225 (ta sama, którą jechałem wczoraj do Petrohue) i odchodząca od niej V-69. Moi przyszli gospodarze sugerują, bym wybrał tą drugą opcję, która jest co prawda dłuższa, ale ładniejsza i nie obejmuje odcinka realizowanego przez prom. Tak też robię, a że będę znowu w Ensenada, to postanawiam zrobić krótki skok w bok i zajrzeć ponownie nad rzekę Puelo. Jak wspominałem w poprzednim wpisie, czuję podskórnie, że jest tam jeszcze coś do zobaczenia.
Courtyarda w Puerto Montt opuszczam dość wcześnie, żeby nie musieć się po drodze nigdzie śpieszyć. Korzystam z tego i zatrzymuję się w kilku miejscach, które wcześniej już mijałem. Są to np. małe kościółki między Puerto Varas i Ensenada. Przy jednym z nich zaglądam też na niewielki cmentarzyk parafialny. Widniejące na nagrobkach nazwiska Kuschel, Schwabe, Emhardt, itd. wiele mówią o historii tych terenów.
Widząc, że dziś niebo (w przyrodniczym tego słowa znaczeniu) jest mi przychylne, bo chmur nie ma już prawie wcale, zatrzymuję się na chwilę bliżej brzegu jeziora, by wreszcie popatrzeć na wulkan Osorno w całej krasie (choć tym razem z kolei słońce trochę przeszkadza, bo świeci prosto w oczy).
Teraz jeszcze 15 minut i jestem ponownie w Petrohue. Tak, dziś przy bezchmurnym niebie jest tu jeszcze bardziej urokliwe. Przejrzysta woda zaprasza do kąpieli, choć temperatura zniechęca. Są jednak i tacy, dla których to nie problem, mimo tablic informujących, że jezioro nie nadaje się do pływania. Przy tej okazji (kolejnych już pewnie nie będzie) rozglądam się jeszcze po samym Petrohue. Jest tu gustowny hotel z XIX w., kościół z wulkanem w tle, małe muzeum i przystań Łodzi wycieczkowych.
Czas ruszać dalej. Jadę wzdłuż Rio Petrohue. Kombinuję, gdzie by się tu zatrzymać, żeby był ciekawy i inny niż wczoraj widok na rzekę. Są 2, czy 3 wyznaczone do tego miejsca, ale szukam dalej.
Na mapie widzę, że dość długi odcinek biegnie niemal przy samej rzece. Staję w tym miejscu na poboczu, znajduję wydeptaną ścieżkę przez gęste krzaki i znajduję to, czego wypatrywałem - długi, prosty i wartki fragment rzeki z kamienistym brzegiem, po którym można w miarę swobodnie chodzić. Patrząc w stronę jeziora Todos los Santos widzę nawet ostry, wyjątkowy szpic pięknego wulkanu Puntiagudo (https://maps.app.goo.gl/DF5hn77L2ybmUJT76).
Aż chciałoby się zrobić tu jakiś piknik, ale raz, że nie za bardzo miałbym z czego, a dwa, że Puelo wzywa, a kilometrów prawie nic jeszcze nie ubyło.
Co ciekawe, moja trasa prowadzi ciągle wzdłuż rzeki Petrohue, płynącej tędy do systemu zatok, za którymi czeka już na nią (i na inne rzeki) zimny Pacyfik.
Czyżby promocja Aeromexico?
:lol: Pozdrawiamy z Chile ciut mniej znanego na forum. Przyznam szczerze, że też ostatecznie nasze plany poszły w stronę mniej standardowych miejsc, choć nadal dość turystycznych, dlatego bardzo jestem ciekawy twojej trasy. Więc żeby było tematycznie do relacji i forum to na zdjęciu darmowe muzeum Akordeonów w Chonchi.
nie jest łatwo na telefonie dodać zdjęcie spełniające wymogi forum
:(
Dzięki uprzejmości Bartka i @jaco027, który nas zaswatał, mogłem przeżyć kilka pięknych dni, w świetnym towarzystwie na łonie fantastycznej (według mnie niedocenianej) chilijskiej natury.Na wspólne wieczornoweekendowe wypady do barów-pubów Bellavisty zabrakło czasu, bo sił to @tropikey odmówić nie sposób ??Ja już niestety pożegnałem Bartka i Chile, męczę się w TK 216 przez kolejne 17h?Dzięki wielkie raz jeszcze i do kolejnego ??
O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?
Wciąż jestem pod wrażeniem Twojej pamięci, do nazw odwiedzonych miejsc. Ja nadal nie wiem, czy z Santiago wylądowałem w Malepuco, czy Temuco?Raphael napisał:O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?Buty nie są wymagane, choć wskazane. Ja już na wejściu zaliczyłem wywrotkę, kamienie są obłe i śliskie. Tekstylia raczej wymagane, choć strażników tego pilnujących nie widzieliśmy ?Temperatura i głębokość (~1m.)idealna do długiego moczenia.Woda różni się wyglądem od źródeł np.Islandii, ale na ciemnych spodenkach brudu nie widać, więc można z niej korzystać .Kąpałem się niejednokrotnie w mniej ponętnych miejscach ?@tropikey, wrzucaj następne posty,bo mnie ciekawość zżera widoków, dni następujących po moim wyjeździe ?
@tropikey - bardzo, bardzo lubie czytac Twoje relacje. I bardzo mi po drodze z Twoim stylem podrozowania, wiec mnostwo dla mnie pozytecznych informacji, ale za cholere nie kumam jak mozna przyjac tyle lososia w tak krotkim czasie
:DDD
Dziś zjadłem łososia w saloniku w WAW i chyba najbardziej w tym momencie doceniłem, jak dobre były te w Chile. Rzeczne, pacyficzne, mniejsze, większe, ale zawsze świeżutkie i pyszniutkie. Nie, żeby ten w saloniku był jakiś śmierdzący i stary, ale jednak inny. Napiszę tylko, że repertuar się jednak nieco zmieni.
@tropikey dzięki za świetną - jak zwykle - relację. Podzielisz się organizatorem tej wycieczki do 3 winnic? Za pół roku będę w Santiago - rzeczywiście jest to dobry pomysł na dzień powrotu...
Świetna relacja po nieznanych miejscach kraju, który też trochę liznąłem aczkolwiek dotarłem tylko do Las Trancas. No i mamy znakomity przewodnik na przyszłość, super, że podajesz mnóstwo linków i danych do wykorzystania w następnej podróży do Chile.
tropikey napisał: zasadniczym celem relacji nie jest wpływanie na cudze wybory
;) .A co jest? Można założyć, że Pauzaniasz nie spodziewał się, że jego czytelnicy wsiądą en masse na triremy i popłyną weryfikować świat zobaczony i zrelacjonowany przez niego, Marco Polo pisząc Opisanie świata też raczej nie liczył na naśladowców ale te bardziej współczesne piśmiennictwo podróżnicze, wszelkie travelogi, (foto)relacje, sprawozdania i reportaże zazwyczaj pisane są z "zamiarem ewentualnym". No chyba, że autor ma takie pióro (Theroux, Durrell, Greene, Evelyn Waugh, etc), że stanowią wartość literacką in its own right.
Relacja - przynajmniej według tego, jak ja rozumiem to słowo - to opis tego co się widziało i przeżyło.Celem relacji jest zatem przekazanie jej czytelnikom opisu rzeczy, miejsc i zjawisk, które się widziało (np. w trakcie podróży), a nie zachęcanie ich do takiego, czy innego zachowania. Jeśli nawet ktoś pod wpływem relacji decyduje się np. na wyjazd do Chile (albo wręcz przeciwnie, rezygnuje z takiego wyjazdu), to jest to co najwyżej skutek uboczny tej relacji. Jeśli zatem sugerujesz, że pisząc niniejszą relację miałem na celu zachęcenie kogoś do wyjazdu do Chile, to mylisz się. Celem tej relacji było opisanie tego, w jaki sposób przebiegł mój pobyt w tym kraju.
tropikey napisał:może Unia i kraje Mercosur podpiszą wreszcie umowę handlową, wtedy zaś możemy spodziewać się napływu tego bardzo przyjemnego napitku również do Polski.Taki niewątpliwy plus owego porozumienia, niestety nie byłby w stanie zrekompensować, jego negatywów. Obawiam się, że słynne onegdaj steki, też nie stanowiłyby masy amerykańskiego eksportu, a tą stanowiłby głównie produkty agro z gliofosatem itp. preparatami.
Mocno się nakręciłem by wreszcie polecieć do Chile (ciągle nachodzą mnie chwile złości, że nie kupiłem dealu LH z AMS chyba 3 lata temu).Fajna relacja
;)
Dojazd końcowy jest niemal bajkowy. Cisza na stacjach (poniżej słuchałem m.in. Dietera Bohlena i Thomasa Andersa :D ), słońce przygrzewa, widoki dookoła są wspaniałe, mimo warstwy chmur (a może właśnie dzięki nim?). Do tego oblepiony śniegiem i lodem czubek wulkanu, który błyszczy się w słońcu, niczym cenny skarb. Idylliczną atmosferę psują tylko dwa krzyże, które wspominają o ludziach, którzy tu zginęli zanim jeszcze powstała stacja narciarska (m.in. https://www.upi.com/Archives/1987/02/03 ... 539326800/).
Pora pożegnać się z wulkanem. Zjeżdżam dwoma wyciągami, podziwiając ciągle to wszystko, co można stąd dostrzec.
Przy stacji początkowej wsiadam w auto i w niemal już bezchmurnej aurze ruszam ku Puerto Montt. Jako że głód wzywa, zatrzymuję się jeszcze w jednej z kilkunastu restauracji położonych w Ensanada:
https://maps.app.goo.gl/kfs4TFeT7xSFE9sJ7
w której zamawiam kolejnego łososia w mojej chilijskiej kolekcji. Zjadam go ze smakiem w towarzystwie pożegnalnego (przynajmniej na dziś) widoku na wulkan Osorno. Potem jeszcze spacer nad jezioro i zachód słońca żywcem wzięty z nadmorskiej plaży.
Mimo początkowej figi z makiem, którą pokazała mi dziś tutejsza aura, do hotelu wracam pełen wrażeń i przeżyć. Wiem, że pogoda ma być jeszcze lepsza, niż dziś po południu, więc w głowie kiełkuje mi myśl, że moją jutrzejszą trasę na południe od Puerto Montt pokonam właśnie tędy. Czuję bowiem, że coś mnie tu jeszcze ominęło. Niech mojej tradycji powracania stanie się zadość także w tym zakątku Chile :)Zatem stało się.... Jestem już w Polsce, a relacja w czarnej.... Ekhm.... dalece opóźniona. Pędźmy zatem dalej.
Dziś czeka mnie przejazd do znajdującego się najdalej na południe miejsca zakwaterowania w trakcie tej podróży. Jadę do Puelo. Są dwie prowadzące tam trasy: słynna Carratera Austral (Ruta 7), której budowę rozpoczęto jeszcze za czasów Pinocheta oraz droga 225 (ta sama, którą jechałem wczoraj do Petrohue) i odchodząca od niej V-69. Moi przyszli gospodarze sugerują, bym wybrał tą drugą opcję, która jest co prawda dłuższa, ale ładniejsza i nie obejmuje odcinka realizowanego przez prom. Tak też robię, a że będę znowu w Ensenada, to postanawiam zrobić krótki skok w bok i zajrzeć ponownie nad rzekę Puelo. Jak wspominałem w poprzednim wpisie, czuję podskórnie, że jest tam jeszcze coś do zobaczenia.
Courtyarda w Puerto Montt opuszczam dość wcześnie, żeby nie musieć się po drodze nigdzie śpieszyć. Korzystam z tego i zatrzymuję się w kilku miejscach, które wcześniej już mijałem. Są to np. małe kościółki między Puerto Varas i Ensenada. Przy jednym z nich zaglądam też na niewielki cmentarzyk parafialny. Widniejące na nagrobkach nazwiska Kuschel, Schwabe, Emhardt, itd. wiele mówią o historii tych terenów.
Widząc, że dziś niebo (w przyrodniczym tego słowa znaczeniu) jest mi przychylne, bo chmur nie ma już prawie wcale, zatrzymuję się na chwilę bliżej brzegu jeziora, by wreszcie popatrzeć na wulkan Osorno w całej krasie (choć tym razem z kolei słońce trochę przeszkadza, bo świeci prosto w oczy).
Teraz jeszcze 15 minut i jestem ponownie w Petrohue. Tak, dziś przy bezchmurnym niebie jest tu jeszcze bardziej urokliwe. Przejrzysta woda zaprasza do kąpieli, choć temperatura zniechęca. Są jednak i tacy, dla których to nie problem, mimo tablic informujących, że jezioro nie nadaje się do pływania. Przy tej okazji (kolejnych już pewnie nie będzie) rozglądam się jeszcze po samym Petrohue. Jest tu gustowny hotel z XIX w., kościół z wulkanem w tle, małe muzeum i przystań Łodzi wycieczkowych.
Czas ruszać dalej. Jadę wzdłuż Rio Petrohue. Kombinuję, gdzie by się tu zatrzymać, żeby był ciekawy i inny niż wczoraj widok na rzekę. Są 2, czy 3 wyznaczone do tego miejsca, ale szukam dalej.
Na mapie widzę, że dość długi odcinek biegnie niemal przy samej rzece. Staję w tym miejscu na poboczu, znajduję wydeptaną ścieżkę przez gęste krzaki i znajduję to, czego wypatrywałem - długi, prosty i wartki fragment rzeki z kamienistym brzegiem, po którym można w miarę swobodnie chodzić. Patrząc w stronę jeziora Todos los Santos widzę nawet ostry, wyjątkowy szpic pięknego wulkanu Puntiagudo (https://maps.app.goo.gl/DF5hn77L2ybmUJT76).
Aż chciałoby się zrobić tu jakiś piknik, ale raz, że nie za bardzo miałbym z czego, a dwa, że Puelo wzywa, a kilometrów prawie nic jeszcze nie ubyło.
Co ciekawe, moja trasa prowadzi ciągle wzdłuż rzeki Petrohue, płynącej tędy do systemu zatok, za którymi czeka już na nią (i na inne rzeki) zimny Pacyfik.