Tu już nie ma oferty takiej, jak w Bodega Puna, a nawet nie ma bezpłatnego zwiedzania. Trzeba zapłacić minimum 700 pesos, by obejrzeć bodegę i posmakować jej wyrobów (w tej najniższej cenie są 3 wina). Odradzam to miejsce. Nie chodzi nawet o to, że oprowadzanie jest tylko po hiszpańsku, ale bardziej o nieład, a czasem zwykły bajzel w "gospodarstwie". Do tego same wina też się niczym szczególnym nie wyróżniają. To rozczarowanie nr 1 tego dnia.
Jest ok. 16, a to dobra pora na obejrzenie gór i formacji skalnych zaczynających się ledwie pół godziny jazdy od Cafayate. Po drodze zaglądam dodatkowo do Los Medanos - piaszczystej wydmy ukrytej w kawałek za miastem. W rzeczywistości to tylko drobny fragment ogromnych piaszczystych połaci, które rozciągają się w dolinie rzeki.
Największe atrakcje czekają jednak dalej. Los Castillos, El Obelisco, czy La Yesera, to tylko przykłady miejsc blisko Cafayate, znanych z geologicznych cudów natury. Podczas mojej pierwszej, wstępnej wizyty (jutro przyjadę tu ponownie), zniżające się powoli słońce wspaniale wydobywa uroki tych miejsc.
Mieszkając tak blisko serca Cafayate, nie mogę odpuścić sobie zwiedzenia również i tej okolicy. Nie ma tu zbyt wielu atrakcji (park, kościół, informacja turystyczna, gdzie mówią po angielsku, a przede wszystkim multum restauracji), ale ponownie miasteczko zadziwia spokojem, poziomem bezpieczeństwa i fajną atmosferą.
Dziś na jedzenie idę do polecanej przez wujka Google restauracji "Como en casa", czyli "Jak w domu". Jestem bez rezerwacji i solo, więc dają mnie do małej salki obok głównej. To taka część lokalu, w której nikt normalny nie chce siedzieć, choćby dlatego, że jest tu wejście do kibla. Cóż, nie do końca pokrywa mi się to z domową gościnnością, ale cholera wie, może w Argentynie to wręcz przywilej siedzieć przy WC. Po chwili dołącza do mnie pies i tak już towarzyszy mi do końca (czyli jednak ktoś z własnej woli tu przychodzi
:D).
Potem dociera do mnie właściciel i przeprasza (jedynie po hiszpańsku, ale w końcu to dom w Argentynie), że nie daje mi na razie karty po angielsku, bo akurat wcześniej przyszli goście, którzy ni w ząb nie ablają (ja to chociaż ciut ciut), ale za chwilkę przyniesie. W sumie bardzo sympatyczny gość, więc już się nie dąsam
:) Gdy przynosi kartę, pierwsze, co mi się rzuca w oczy, to polędwica po kijowsku. No kto by się spodziewał akurat takiego dania w odległym zakątku Argentyny? Pytam właściciela (wyglądającego nieco, jak Kojak), skąd ta nazwa, a on mówi, że miał kiedyś przyjaciela z Kijowa, który przygotował mu właśnie taki przysmak i od tamtej pory kultywuje go w swej restauracji. A oto i owa polędwica:
Jak dotąd, to moja największa skucha kulinarna w Argentynie. Owszem, smakowo było to całkiem znośne, ale dla kogoś ze środkowej Europy jest to danie mocno oklepane, więc zupełnie nie podzielam zachwytu Kojaka nad recepturą przyjaciela z Kijowa. W każdym razie nie za 2300 pesos (samo danie). Choć uczciwie przyznaję, że najeść się tym można. Wizyta tu utwierdza mnie w entuzjastycznej opinii na temat wczorajszego jedzenia w winnicy Puna.
Czas złożyć kości do (bardzo wygodnego) łóżka w Plaza Cafayate. Jutrzejszy plan jest dość napięty...Ze zdjęć zamieszczonych w internecie wiem, że śniadania w Plaza Cafayate są serwowane i raczej ubogie, więc temperuję swe oczekiwania. Rzeczywistość jest z grubsza taka, jaka jawiła się na podstawie opinii. Zestaw jest wielkościowo w stylu mnisim. Drobne pieczywo, dżemik, serek a la Philadelphia, owoce, woda, sok pomarańczowy i kawa. Wszystko jednak świeżutkie i pachnące, a kawa doskonała.
Po wczorajszym zwiadzie w terenie wracam do skalnych okolic Cafayate. Jedną z największych atrakcji jest tu niewątpliwie formacja zwana Los Castillos. Wczoraj oglądałem ją tylko z szosy i znajdującego się przy niej punktu widokowego. Dziś idę tropem ludzi, których zauważyłem, gdy zmierzali w stronę rzeki, za którą wyrastają kamienne mury. Początek szlaku nie jest nigdzie oznakowany, więc ułatwię Wam poszukiwania
:)
Biegnie od tego miejsca wąska wydeptana przez nielicznych odwiedzających ścieżynka, którą docieram do brzegu rzeki. Jest płytka, więc mógłbym ją spokojnie przejść, ale jednak ostrzeżenie o spadających odłamkach skalnych zniechęca mnie do tego (zwłaszcza, że jestem sam, a dookoła nikogo oprócz krów). Z tej odległości widok i tak jest wspaniały. Warto podejść tu rano i pod wieczór, by skorzystać z oświetlenia padającego na skalne zamczysko z różnych stron. Na razie jest wersja przedpołudniowa.
Cofam się kilkadziesiąt metrów w stronę Cafayate. Znajduje się tu obszar zwany Los Colorados.
[/quote]Check in na lot do FRA był jeszcze szybszy. Zdziwiło mnie, że nie sprawdzano ani ESTA, ani szczepienia. Lufthansie wystarczą najwyraźniej dane wprowadzone przeze mnie w trakcie on line check in, a zwłaszcza odhaczony "ptaszek" przy oświadczeniu, że jakby co, to poniosę wszelkie koszty, jeśli nie wpuszczą mnie do USA.... No ale chyba nie zrobią mi tego przy mojej pierwszej w życiu wizycie tamże[/quote]Coś się zmieniło w tym temacie. Przy tegorocznym wylocie z WAW do Toronto nikt nie sprawdzał kanadyjskiej eTA. Znaczy, że była sprawdzona w inny sposób. Zarówno kanadyjska eTA jak i amerykańska ESTA są powiązane z numerem paszportu. Po maszynowym odczycie paszportu przez osobę na check-inie czy urzędnika Immigration po prostu widać, że klient ma eTA czy ESTA.
We FRA obsługiwał mnie bardzo młody chłopak, chyba nowicjusz (pytał sąsiadów o różne kwestie), więc być może działał asekuracyjnie
:)Na marginesie, SQ daje na cały lot wifi gratis dla pasażerów w C i F, więc chyba nadam jeszcze odcinek z pokładu (z którego piszę właśnie te słowa).
Wiedziałem, że po przylocie będzie jeszcze bieganina, więc nawet jej nie sprawdzałem, co by się nie drażnić
:DWypiłem 2 kieliszki Shiraz (bardzo dobre, ale nawet nie wiem, z jakiego kraju) i tyle.Na bieżąco można sprawdzać tu:https://inflightmenu.singaporeair.com/home
@tropikey: zaiste poczekalnia LA w SCL jest znakomita - jest przeznaczona tylko dla paxów segmentu premium (bilet biznes / premium międzynarodowe) oraz posiadaczy najwyższego statusu w LATAMPASS.
@lataczuk mając do wyboru otwarte ramiona latynoskiego kraju i forum z dalekiego, zimnego środkowoeuropejskiego kraju - nic dziwnego że utonął w tych ramionach [emoji23]
W kwestii formalnej to Dolce Gusto jest ciśnieniowy (15 bar) . Z tanich i popularnych kapsułkowców tylko Tassimo Bosha oszukuje na ciśnieniu (3 bar). [emoji12]
tropikey napisał:(...) część z wyrobami reginalnymi, pamiątkami i innymi atrakcjami, dla których tu dotarłem jest dość mała. Może po prostu trafiłem tu o złej porze? Na szczęście, są charakterystyczne dla tej imprezy tańce ludowe, ale nie w wykonaniu zespołów folklorystycznych, lecz zwykłych mieszkańców.Co innego część jarmarczna, ze świeżą dostawą z Chin i Bangladeszu oraz że wszelkiego rodzaju second handem. Tu na brak sprzedawców narzekać nie można. Czyżby taka właśnie przyszłość czekała Feria de Mataderos?Dla mnie właśnie ta spontaniczność i tańce w wykonaniu mieszkańców, a nie zespołów, dodawały wyjątkowości właśnie temu miejscu.Nie pamiętam jakiejś większej ilości chińszczyzny - jeśli rzeczywiście co tydzień wygląda to tak jak mówisz, to niesamowita szkoda. :/
Jasne, pełna zgoda! Mnie też ujęło właśnie to, że bawili się zwykli ludzie, a nie wyszkolona do tego grupa
:)Fajnie, że mają w sobie tyle luzu, ale i szacunku dla tradycji. Już widzę, jak u nas na festynie ludzie wyskakują do oberka, czy innego kujawiaka
:DA co do asortymentu, to mam podejrzenie, że spora część wystawców mogła tego dnia nie przyjechać ze względu na niepewną pogodę, obawiając się, że klienci mogą nie dopisać.
Się kurde znalazł uważny czytelnik
:DWstyd się było przyznać, więc już o tym nie wspomniałem... Jakby to ująć... Na to, że mogłem to zrobić wpadłem dopiero w samolocie do GDN. Nie wiem dlaczego, ale lecąc z FRA do MUC założyłem sobie, że tam już wstępu nie mam.
Całkiem możliwe że mogliśmy się minąć na lotnisku AEP 18.11, z tym że ja leciałem do El Calafate.Kolejka rzeczywiście była taka że się załamałem, na szczęście po chwili pracownik lotniska wyciągnął z kolejki podróżnych na mój lot, do osobnego punktu check-in.Co ciekawe, do Salty lecialem kilka dni później i wtedy był luz.
Co do obłożenia w F @tropikey: oczywiście część miejsc jest sprzedawana (za cash albo mile- mile to też waluta, nie zapominajmy o tym; to nie jest żaden "darmowy" czy "nagrodowy" bilet jak często to się usiłuje prezentować
;-)), ale druga część często jest z upów - upy biorą się generalnie oczywiście z wypełnienia biznesu, ale też różnie z tym jest. Praktyczny przykład spoza protokołu: jest powiedzmy 2 pracowników linii wracających z urlopu na stby do C a kabina jest full - co się robi? Przenosi przy gejcie dwóch płatnych paxów z C do F (wg godności, czyli zaczynając od HON o ile są na liście) i w ten sposób tworzy dostępność dla tych z stby
;)
Obydwa regiony ładne, górzyste.W Patagonii byłem w dość turystycznych miejscach, takich jak El Chalten, Perito Moreno.W Salce pojechałem do większej dziczy - opuszczonych wiosek i kopalń na zachód od San Antonio de los Cobres.
Relacja wręcz nadziana przydatnymi uwagami i ciekawymi obserwacjami, a do tego pisane "live", to kawał dobrej roboty
:o Pytanie techniczne: czym robiłeś zdjęcia? Szczególnie te czernie z NY sprawiają wrażenie:tropikey napisał:
Dziękuję za miłe słowa
:)Oby jak najwięcej osób skorzystało!A co do zdjęć, to... telefonem
:) Huawei P20 Pro, więc już powoli robi się emeryt, na dodatek poobtłukiwany tu i ówdzie.
Drobny suplement do relacji (od str. 68)
:) https://etruckandtrailer.com/2023/02/01 ... er-1-2023/Wyjaśnienie:Dobry znajomy od wieków pasjonuje się autami, zwłaszcza takimi starszymi. Pisze o tym książki, przez wiele lat pracował w drukowanym magazynie o ciężarówkach, a gdy tytuł został zamknięty, uruchomił zbliżony, tylko że internetowy. Podczas pobytu w Argentynie zapytałem go o napotkanego tam Fiata, wyglądającego jak nasz 125p pick up. Wyjaśnił mi, że to wersja argentyńska i poprosił przy okazji o więcej zdjęć różnych tamtejszych okazów, no i tak doszło do tego, co powyżej
:)
Tu już nie ma oferty takiej, jak w Bodega Puna, a nawet nie ma bezpłatnego zwiedzania. Trzeba zapłacić minimum 700 pesos, by obejrzeć bodegę i posmakować jej wyrobów (w tej najniższej cenie są 3 wina).
Odradzam to miejsce. Nie chodzi nawet o to, że oprowadzanie jest tylko po hiszpańsku, ale bardziej o nieład, a czasem zwykły bajzel w "gospodarstwie". Do tego same wina też się niczym szczególnym nie wyróżniają. To rozczarowanie nr 1 tego dnia.
Jest ok. 16, a to dobra pora na obejrzenie gór i formacji skalnych zaczynających się ledwie pół godziny jazdy od Cafayate. Po drodze zaglądam dodatkowo do Los Medanos - piaszczystej wydmy ukrytej w kawałek za miastem. W rzeczywistości to tylko drobny fragment ogromnych piaszczystych połaci, które rozciągają się w dolinie rzeki.
Największe atrakcje czekają jednak dalej. Los Castillos, El Obelisco, czy La Yesera, to tylko przykłady miejsc blisko Cafayate, znanych z geologicznych cudów natury. Podczas mojej pierwszej, wstępnej wizyty (jutro przyjadę tu ponownie), zniżające się powoli słońce wspaniale wydobywa uroki tych miejsc.
Mieszkając tak blisko serca Cafayate, nie mogę odpuścić sobie zwiedzenia również i tej okolicy. Nie ma tu zbyt wielu atrakcji (park, kościół, informacja turystyczna, gdzie mówią po angielsku, a przede wszystkim multum restauracji), ale ponownie miasteczko zadziwia spokojem, poziomem bezpieczeństwa i fajną atmosferą.
Dziś na jedzenie idę do polecanej przez wujka Google restauracji "Como en casa", czyli "Jak w domu". Jestem bez rezerwacji i solo, więc dają mnie do małej salki obok głównej. To taka część lokalu, w której nikt normalny nie chce siedzieć, choćby dlatego, że jest tu wejście do kibla. Cóż, nie do końca pokrywa mi się to z domową gościnnością, ale cholera wie, może w Argentynie to wręcz przywilej siedzieć przy WC.
Po chwili dołącza do mnie pies i tak już towarzyszy mi do końca (czyli jednak ktoś z własnej woli tu przychodzi :D).
Potem dociera do mnie właściciel i przeprasza (jedynie po hiszpańsku, ale w końcu to dom w Argentynie), że nie daje mi na razie karty po angielsku, bo akurat wcześniej przyszli goście, którzy ni w ząb nie ablają (ja to chociaż ciut ciut), ale za chwilkę przyniesie. W sumie bardzo sympatyczny gość, więc już się nie dąsam :)
Gdy przynosi kartę, pierwsze, co mi się rzuca w oczy, to polędwica po kijowsku. No kto by się spodziewał akurat takiego dania w odległym zakątku Argentyny?
Pytam właściciela (wyglądającego nieco, jak Kojak), skąd ta nazwa, a on mówi, że miał kiedyś przyjaciela z Kijowa, który przygotował mu właśnie taki przysmak i od tamtej pory kultywuje go w swej restauracji.
A oto i owa polędwica:
Jak dotąd, to moja największa skucha kulinarna w Argentynie. Owszem, smakowo było to całkiem znośne, ale dla kogoś ze środkowej Europy jest to danie mocno oklepane, więc zupełnie nie podzielam zachwytu Kojaka nad recepturą przyjaciela z Kijowa. W każdym razie nie za 2300 pesos (samo danie). Choć uczciwie przyznaję, że najeść się tym można.
Wizyta tu utwierdza mnie w entuzjastycznej opinii na temat wczorajszego jedzenia w winnicy Puna.
Czas złożyć kości do (bardzo wygodnego) łóżka w Plaza Cafayate. Jutrzejszy plan jest dość napięty...Ze zdjęć zamieszczonych w internecie wiem, że śniadania w Plaza Cafayate są serwowane i raczej ubogie, więc temperuję swe oczekiwania. Rzeczywistość jest z grubsza taka, jaka jawiła się na podstawie opinii. Zestaw jest wielkościowo w stylu mnisim. Drobne pieczywo, dżemik, serek a la Philadelphia, owoce, woda, sok pomarańczowy i kawa. Wszystko jednak świeżutkie i pachnące, a kawa doskonała.
Po wczorajszym zwiadzie w terenie wracam do skalnych okolic Cafayate.
Jedną z największych atrakcji jest tu niewątpliwie formacja zwana Los Castillos. Wczoraj oglądałem ją tylko z szosy i znajdującego się przy niej punktu widokowego. Dziś idę tropem ludzi, których zauważyłem, gdy zmierzali w stronę rzeki, za którą wyrastają kamienne mury. Początek szlaku nie jest nigdzie oznakowany, więc ułatwię Wam poszukiwania :)
https://goo.gl/maps/W3KMzCF85fJzW9Z6A
Biegnie od tego miejsca wąska wydeptana przez nielicznych odwiedzających ścieżynka, którą docieram do brzegu rzeki. Jest płytka, więc mógłbym ją spokojnie przejść, ale jednak ostrzeżenie o spadających odłamkach skalnych zniechęca mnie do tego (zwłaszcza, że jestem sam, a dookoła nikogo oprócz krów). Z tej odległości widok i tak jest wspaniały. Warto podejść tu rano i pod wieczór, by skorzystać z oświetlenia padającego na skalne zamczysko z różnych stron. Na razie jest wersja przedpołudniowa.
Cofam się kilkadziesiąt metrów w stronę Cafayate. Znajduje się tu obszar zwany Los Colorados.
https://maps.app.goo.gl/A2q8K3vsfHCpZNKv9
Tu też byłem już wczoraj, ale chcę zrobić spacer w nieco inną stronę i podejść bliżej "rzeźbionych" ścian skalnych.