Przyszła wielka burza i boarding jest opóźniony o co najmniej 20 minut. Sao Paulo płacze za mną rzewnymi łzami
:D Ostatecznie opóźnienie wydłuża się do pół godziny, ale mogę już zdążać do czubka jambo jeta. Moje miejsce jest tam, gdzie pierwsze cztery okienka po lewej stronie.
Po wejściu na pokład, z niemałym zdziwieniem stwierdzam, że kabina pierwszej klasy jest w pełni obłożona. To niby tylko 8 foteli, no ale jakby nie patrzeć, lot w każdym z nich kosztuje kilka solidnych tysięcy euro, więc wygląda na to, że bogatych wciąż nie brakuje. Bo jakoś na takich jak ja ciułaczy mil, to mi współpasażerowie nie wyglądają. Choć muszę dodać, że i ja się trochę maskuję. Założyłem nawet białą koszulę (taką wakacyjną, nie od garnituru), więc kto wie, co o mnie myślą (zwłaszcza, gdy widzą mój ekstrawagancki zestaw: biała koszula + niemały plecak
:D ).
Ewenementem jest niemieckojęzyczna para małżonków nieco starszych ode mnie, którzy wkraczają na pokład w ferworze kłótni. "Wolałabym lecieć w ekonomicznej, niż z tym dziadem obok" - mówi w którymś momencie małżonka - no i faktycznie, gdy oglądam się do tyłu już po starcie, widzę, że gdzieś ją wywiało. Twarda sztuka.
Mam miejsce 1K. Wraz z tym pod numerem 1A, uchodzi ono za najlepsze w pierwszej klasie LH w B747. Jestem na dolnym pokładzie, pod kokpitem pilota, w miejscu, w którym kadłub samolotu zwęża się ku dziobowi, dzięki czemu z okien jest również leciutki widok do przodu. Poza tym, dzięki usytuowaniu całkowicie z przodu, jestem tu (wraz z 1A) w zupełnym odseparowaniu od innych, zwłaszcza gdy po osiągnięciu wysokości przelotowej można już podnieść boczną, ogromną przegrodę, w którą wyposażony jest każdy fotel. To usytuowanie jest naprawdę doskonale. Gdy w kwietniu wracałem z Seulu i trafiłem do tej samej kabiny (tyle że bez serwisu First Class), dostałem miejsce 3D, przy którym ciągle się ktoś kręcił. Było tam bez porównania gorzej.
Pasażerów obsługują dwie przesympatyczne i troskliwe stewardesy pod 60-tkę. Widać, że mają ogromne doświadczenie. Z każdym miło gawędzą, a przynajmniej podejmują próbę (bo pasażer po przeciwnej stronie kadłuba to raczej gbur), dopytują o dokładki i dolewki, ścielą łóżko pod nieobecność pasażera, tak że czeka już na niego gotowe w optymalnym do tego momencie. No i wreszcie dostaję pełną piżamę (a nie tylko górę, jak w czasie innego niedawnego lotu Lufthansą). I to nie byle jaką... Porsche Design
:D . Istna sielanka. Jedzenie jest również znakomite (w przeciwieństwie do zdjęć
:D ).
Śniadanie poprosiłem dość skromne, bo więcej już bym nie wcisnął.
Dla zainteresowanych, pełne menu:
Przez cały rejs można bezpłatnie korzystać z całkiem sprawnego internetu.
Kto wie, może kod jeszcze działa
;)
Dla pełnego obrazu, jeszcze jedna z chyba 3 toalet wyłącznie dla F.
Powoli zbliżamy się do Frankfurtu. Już sam widok niemal całkiem nagich drzew przyprawia mnie o drgawki.
Żegnam się serdecznie z załogą. To był świetny lot. Wyspałem się, jak otoczona dobrą opieką dzidzia. Za wyjątkiem archaicznego (w porównaniu z systemami u konkurencji) monitora, który przy podniesionych żaluzjach nie nadaje się w zasadzie do użytku, cała reszta jest świetna. Od super wygodnego łóżka, przez jedzenie, aż po załogę, która jest miła, uczynna i bardzo profesjonalna (ale w żadnej mierze usztywniona). Nie wiem, czy będę miał jeszcze kiedyś skorzystać z niemieckiej 1. klasy, ale z czystym sumieniem ją polecam (z oczywistych względów nie wszystkim, bo u niektórych mogłaby wystąpić wysypka uczuleniowa
;) ).
Opuszczam samolot, przechodzę kontrolę paszportową i zamiast udać się do strefy tranzytowej i polecieć z niej dalej, wychodzę na zewnątrz (w mojej białej koszuli izolacja termiczna jest na minimalnym poziomie) i kieruję się w lewo. Ok. 200 m dalej wchodzę do oddzielnego terminala dla pasażerów pierwszej klasy, by spędzić tu kilka godzin. Pierwotnie miałem aż 20-godzunny postój we Frankfurcie, który miałem zamiar poświęcić na degustację lub przetestowanie wszystkiego, co możliwe w tym miejscu (łącznie z wypożyczeniem Porsche, mimo że już od dawna nie jest bezpłatne), ale Lufthansa splatała mi psikusa i anulowała wieczorny lot do Gdańska, przenosząc mnie na lot startujący już godzinę po przylocie z Sao Paulo. Szybki szacher macher i zmieniłem to tak, że ok. 16:00 polecę do Monachium i dopiero wtedy do Gdańska. Cóż, jak już człowiek raz leci w F Lufthansy, to dajcie mu chwilę na słynny terminal
:D .
Co tu dużo gadać... Miejsce jest świetne, choć: 1) łazienka z wanną - z której miałem chęć skorzystać - jest tylko jedna i ciągle zajęta, więc muszę skorzystać z takiej z prysznicem, 2) już w samolocie do Monachium orientuję się, że nie zostałem obdarowany kaczuszką! A ponoć jest nowy, mundialowy model
:(
Mimo wpadek łazienkowo-gumowych, doświadczenie jest faktycznie pierwszoklasowe, zwłaszcza w warstwie gastronomicznej. Sałatka z krewetek, tatar z łososia, czy Tom Ka Gai są pyszne. Natomiast stek z Urugwaju dostarcza mi doznań takich, jak żadne mięso zjedzone do tej pory, łącznie z niedawnymi argentyńskimi. Jest po prostu doskonały!
[/quote]Check in na lot do FRA był jeszcze szybszy. Zdziwiło mnie, że nie sprawdzano ani ESTA, ani szczepienia. Lufthansie wystarczą najwyraźniej dane wprowadzone przeze mnie w trakcie on line check in, a zwłaszcza odhaczony "ptaszek" przy oświadczeniu, że jakby co, to poniosę wszelkie koszty, jeśli nie wpuszczą mnie do USA.... No ale chyba nie zrobią mi tego przy mojej pierwszej w życiu wizycie tamże[/quote]Coś się zmieniło w tym temacie. Przy tegorocznym wylocie z WAW do Toronto nikt nie sprawdzał kanadyjskiej eTA. Znaczy, że była sprawdzona w inny sposób. Zarówno kanadyjska eTA jak i amerykańska ESTA są powiązane z numerem paszportu. Po maszynowym odczycie paszportu przez osobę na check-inie czy urzędnika Immigration po prostu widać, że klient ma eTA czy ESTA.
We FRA obsługiwał mnie bardzo młody chłopak, chyba nowicjusz (pytał sąsiadów o różne kwestie), więc być może działał asekuracyjnie
:)Na marginesie, SQ daje na cały lot wifi gratis dla pasażerów w C i F, więc chyba nadam jeszcze odcinek z pokładu (z którego piszę właśnie te słowa).
Wiedziałem, że po przylocie będzie jeszcze bieganina, więc nawet jej nie sprawdzałem, co by się nie drażnić
:DWypiłem 2 kieliszki Shiraz (bardzo dobre, ale nawet nie wiem, z jakiego kraju) i tyle.Na bieżąco można sprawdzać tu:https://inflightmenu.singaporeair.com/home
@tropikey: zaiste poczekalnia LA w SCL jest znakomita - jest przeznaczona tylko dla paxów segmentu premium (bilet biznes / premium międzynarodowe) oraz posiadaczy najwyższego statusu w LATAMPASS.
@lataczuk mając do wyboru otwarte ramiona latynoskiego kraju i forum z dalekiego, zimnego środkowoeuropejskiego kraju - nic dziwnego że utonął w tych ramionach [emoji23]
W kwestii formalnej to Dolce Gusto jest ciśnieniowy (15 bar) . Z tanich i popularnych kapsułkowców tylko Tassimo Bosha oszukuje na ciśnieniu (3 bar). [emoji12]
tropikey napisał:(...) część z wyrobami reginalnymi, pamiątkami i innymi atrakcjami, dla których tu dotarłem jest dość mała. Może po prostu trafiłem tu o złej porze? Na szczęście, są charakterystyczne dla tej imprezy tańce ludowe, ale nie w wykonaniu zespołów folklorystycznych, lecz zwykłych mieszkańców.Co innego część jarmarczna, ze świeżą dostawą z Chin i Bangladeszu oraz że wszelkiego rodzaju second handem. Tu na brak sprzedawców narzekać nie można. Czyżby taka właśnie przyszłość czekała Feria de Mataderos?Dla mnie właśnie ta spontaniczność i tańce w wykonaniu mieszkańców, a nie zespołów, dodawały wyjątkowości właśnie temu miejscu.Nie pamiętam jakiejś większej ilości chińszczyzny - jeśli rzeczywiście co tydzień wygląda to tak jak mówisz, to niesamowita szkoda. :/
Jasne, pełna zgoda! Mnie też ujęło właśnie to, że bawili się zwykli ludzie, a nie wyszkolona do tego grupa
:)Fajnie, że mają w sobie tyle luzu, ale i szacunku dla tradycji. Już widzę, jak u nas na festynie ludzie wyskakują do oberka, czy innego kujawiaka
:DA co do asortymentu, to mam podejrzenie, że spora część wystawców mogła tego dnia nie przyjechać ze względu na niepewną pogodę, obawiając się, że klienci mogą nie dopisać.
Się kurde znalazł uważny czytelnik
:DWstyd się było przyznać, więc już o tym nie wspomniałem... Jakby to ująć... Na to, że mogłem to zrobić wpadłem dopiero w samolocie do GDN. Nie wiem dlaczego, ale lecąc z FRA do MUC założyłem sobie, że tam już wstępu nie mam.
Całkiem możliwe że mogliśmy się minąć na lotnisku AEP 18.11, z tym że ja leciałem do El Calafate.Kolejka rzeczywiście była taka że się załamałem, na szczęście po chwili pracownik lotniska wyciągnął z kolejki podróżnych na mój lot, do osobnego punktu check-in.Co ciekawe, do Salty lecialem kilka dni później i wtedy był luz.
Co do obłożenia w F @tropikey: oczywiście część miejsc jest sprzedawana (za cash albo mile- mile to też waluta, nie zapominajmy o tym; to nie jest żaden "darmowy" czy "nagrodowy" bilet jak często to się usiłuje prezentować
;-)), ale druga część często jest z upów - upy biorą się generalnie oczywiście z wypełnienia biznesu, ale też różnie z tym jest. Praktyczny przykład spoza protokołu: jest powiedzmy 2 pracowników linii wracających z urlopu na stby do C a kabina jest full - co się robi? Przenosi przy gejcie dwóch płatnych paxów z C do F (wg godności, czyli zaczynając od HON o ile są na liście) i w ten sposób tworzy dostępność dla tych z stby
;)
Obydwa regiony ładne, górzyste.W Patagonii byłem w dość turystycznych miejscach, takich jak El Chalten, Perito Moreno.W Salce pojechałem do większej dziczy - opuszczonych wiosek i kopalń na zachód od San Antonio de los Cobres.
Relacja wręcz nadziana przydatnymi uwagami i ciekawymi obserwacjami, a do tego pisane "live", to kawał dobrej roboty
:o Pytanie techniczne: czym robiłeś zdjęcia? Szczególnie te czernie z NY sprawiają wrażenie:tropikey napisał:
Dziękuję za miłe słowa
:)Oby jak najwięcej osób skorzystało!A co do zdjęć, to... telefonem
:) Huawei P20 Pro, więc już powoli robi się emeryt, na dodatek poobtłukiwany tu i ówdzie.
Drobny suplement do relacji (od str. 68)
:) https://etruckandtrailer.com/2023/02/01 ... er-1-2023/Wyjaśnienie:Dobry znajomy od wieków pasjonuje się autami, zwłaszcza takimi starszymi. Pisze o tym książki, przez wiele lat pracował w drukowanym magazynie o ciężarówkach, a gdy tytuł został zamknięty, uruchomił zbliżony, tylko że internetowy. Podczas pobytu w Argentynie zapytałem go o napotkanego tam Fiata, wyglądającego jak nasz 125p pick up. Wyjaśnił mi, że to wersja argentyńska i poprosił przy okazji o więcej zdjęć różnych tamtejszych okazów, no i tak doszło do tego, co powyżej
:)
Przyszła wielka burza i boarding jest opóźniony o co najmniej 20 minut. Sao Paulo płacze za mną rzewnymi łzami :D
Ostatecznie opóźnienie wydłuża się do pół godziny, ale mogę już zdążać do czubka jambo jeta. Moje miejsce jest tam, gdzie pierwsze cztery okienka po lewej stronie.
Po wejściu na pokład, z niemałym zdziwieniem stwierdzam, że kabina pierwszej klasy jest w pełni obłożona. To niby tylko 8 foteli, no ale jakby nie patrzeć, lot w każdym z nich kosztuje kilka solidnych tysięcy euro, więc wygląda na to, że bogatych wciąż nie brakuje. Bo jakoś na takich jak ja ciułaczy mil, to mi współpasażerowie nie wyglądają. Choć muszę dodać, że i ja się trochę maskuję. Założyłem nawet białą koszulę (taką wakacyjną, nie od garnituru), więc kto wie, co o mnie myślą (zwłaszcza, gdy widzą mój ekstrawagancki zestaw: biała koszula + niemały plecak :D ).
Ewenementem jest niemieckojęzyczna para małżonków nieco starszych ode mnie, którzy wkraczają na pokład w ferworze kłótni.
"Wolałabym lecieć w ekonomicznej, niż z tym dziadem obok" - mówi w którymś momencie małżonka - no i faktycznie, gdy oglądam się do tyłu już po starcie, widzę, że gdzieś ją wywiało. Twarda sztuka.
Mam miejsce 1K. Wraz z tym pod numerem 1A, uchodzi ono za najlepsze w pierwszej klasie LH w B747. Jestem na dolnym pokładzie, pod kokpitem pilota, w miejscu, w którym kadłub samolotu zwęża się ku dziobowi, dzięki czemu z okien jest również leciutki widok do przodu. Poza tym, dzięki usytuowaniu całkowicie z przodu, jestem tu (wraz z 1A) w zupełnym odseparowaniu od innych, zwłaszcza gdy po osiągnięciu wysokości przelotowej można już podnieść boczną, ogromną przegrodę, w którą wyposażony jest każdy fotel. To usytuowanie jest naprawdę doskonale. Gdy w kwietniu wracałem z Seulu i trafiłem do tej samej kabiny (tyle że bez serwisu First Class), dostałem miejsce 3D, przy którym ciągle się ktoś kręcił. Było tam bez porównania gorzej.
Pasażerów obsługują dwie przesympatyczne i troskliwe stewardesy pod 60-tkę. Widać, że mają ogromne doświadczenie. Z każdym miło gawędzą, a przynajmniej podejmują próbę (bo pasażer po przeciwnej stronie kadłuba to raczej gbur), dopytują o dokładki i dolewki, ścielą łóżko pod nieobecność pasażera, tak że czeka już na niego gotowe w optymalnym do tego momencie. No i wreszcie dostaję pełną piżamę (a nie tylko górę, jak w czasie innego niedawnego lotu Lufthansą). I to nie byle jaką... Porsche Design :D . Istna sielanka. Jedzenie jest również znakomite (w przeciwieństwie do zdjęć :D ).
Śniadanie poprosiłem dość skromne, bo więcej już bym nie wcisnął.
Dla zainteresowanych, pełne menu:
Przez cały rejs można bezpłatnie korzystać z całkiem sprawnego internetu.
Kto wie, może kod jeszcze działa ;)
Dla pełnego obrazu, jeszcze jedna z chyba 3 toalet wyłącznie dla F.
Powoli zbliżamy się do Frankfurtu. Już sam widok niemal całkiem nagich drzew przyprawia mnie o drgawki.
Żegnam się serdecznie z załogą. To był świetny lot. Wyspałem się, jak otoczona dobrą opieką dzidzia. Za wyjątkiem archaicznego (w porównaniu z systemami u konkurencji) monitora, który przy podniesionych żaluzjach nie nadaje się w zasadzie do użytku, cała reszta jest świetna. Od super wygodnego łóżka, przez jedzenie, aż po załogę, która jest miła, uczynna i bardzo profesjonalna (ale w żadnej mierze usztywniona). Nie wiem, czy będę miał jeszcze kiedyś skorzystać z niemieckiej 1. klasy, ale z czystym sumieniem ją polecam (z oczywistych względów nie wszystkim, bo u niektórych mogłaby wystąpić wysypka uczuleniowa ;) ).
Opuszczam samolot, przechodzę kontrolę paszportową i zamiast udać się do strefy tranzytowej i polecieć z niej dalej, wychodzę na zewnątrz (w mojej białej koszuli izolacja termiczna jest na minimalnym poziomie) i kieruję się w lewo. Ok. 200 m dalej wchodzę do oddzielnego terminala dla pasażerów pierwszej klasy, by spędzić tu kilka godzin. Pierwotnie miałem aż 20-godzunny postój we Frankfurcie, który miałem zamiar poświęcić na degustację lub przetestowanie wszystkiego, co możliwe w tym miejscu (łącznie z wypożyczeniem Porsche, mimo że już od dawna nie jest bezpłatne), ale Lufthansa splatała mi psikusa i anulowała wieczorny lot do Gdańska, przenosząc mnie na lot startujący już godzinę po przylocie z Sao Paulo. Szybki szacher macher i zmieniłem to tak, że ok. 16:00 polecę do Monachium i dopiero wtedy do Gdańska. Cóż, jak już człowiek raz leci w F Lufthansy, to dajcie mu chwilę na słynny terminal :D .
Co tu dużo gadać... Miejsce jest świetne, choć:
1) łazienka z wanną - z której miałem chęć skorzystać - jest tylko jedna i ciągle zajęta, więc muszę skorzystać z takiej z prysznicem,
2) już w samolocie do Monachium orientuję się, że nie zostałem obdarowany kaczuszką! A ponoć jest nowy, mundialowy model :(
Mimo wpadek łazienkowo-gumowych, doświadczenie jest faktycznie pierwszoklasowe, zwłaszcza w warstwie gastronomicznej. Sałatka z krewetek, tatar z łososia, czy Tom Ka Gai są pyszne. Natomiast stek z Urugwaju dostarcza mi doznań takich, jak żadne mięso zjedzone do tej pory, łącznie z niedawnymi argentyńskimi. Jest po prostu doskonały!