Ostatni punkt był czymś zaskakującym w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pojechaliśmy na wydmy uprawiać sandboarding. Zabawa była przednia. Górka miała kilka poziomów stromości. Czym dalej od ścieżki wejściowej tym szybciej się jechało.
Na końcu byliśmy konkretnie zmęczeni od ciągłego wchodzenia na górę i porządnie opiaszczeni ale uśmiechnięci od ucha do ucha
Po tej atrakcji czekała nas długa droga do Sydney. Trochę odpoczęliśmy w busie i jak wjechaliśmy do miasta to postanowiliśmy wysiąść na innym przystanku bo było tuż obok Chinatown, gdzie chcieliśmy iść na jedzenie
Ostatecznie wylądowaliśmy w knajpie Tajwańskiej.
Po kolacji idziemy spokojnym tempem do hotelu.Dzień 24
Mamy fajną lokalizację hotelu, bo na razie jeszcze nie musieliśmy korzystać z komunikacji miejskiej. Wszystkie punkty zbiórki mamy w zasięgu spaceru. Dzisiaj też 10 minut. Wyszliśmy z zapasem czasu więc po drodze kupujemy jogurty na śniadanie. Na miejscu zbiórki pod hotelem Hilton czeka już trójka starszych amerykanów. Po chwili przychodzi jeszcze kilka osób i podjeżdża bus ale znów nie zgadza się nr rejestracyjny. Tym razem pierwsza wycieczka jest do winiarni. Nasz bus przyjeżdża następny. Pakujemy się do środka i jedziemy jeszcze w dwa miejsca po kolejne osoby. Okazuje się, że dwie osoby pomyliły punkty ale nie możemy się po nie cofnąć, bo plan jest napięty - wycieczka im przepadła.
Zaczynamy od zoo na obrzeżach Sydney. Mamy tam tylko godzinę więc narzucamy szybkie tempo, bo według mapki jest sporo punktów. Na pierwszy ogień idą wallaby
bruce09lili napisał:Nie po to tłukliśmy się na drugi koniec świata, żeby wrócić po odwiedzeniu jednego zoo w Brisbane. Nie taki był plan. A ten rejs to nic?
:)
Powiedzmy, że będąc uwięzionym na rejsie i anulując kolejne zaplanowane dni skupialiśmy się bardziej na negatywnych emocjach bieżących i przyszłych, niż na pozytywnych przeżyciach z poprzednich dni. Jeśli nie uda nam się przedłużyć pobytu to można powiedzieć, że Australia była tylko krótkim przystankiem, a nie miejscem docelowym. Co do samego rejsu, to napiszę jeszcze o nim podsumowanie ale mogę zdradzić, że to był nasz pierwszy rejs z taką ilością dni na morzu. Zazwyczaj wybieramy trasy gdzie jest znacznie intensywniej, jeśli chodzi o zwiedzanie. Kolejny tego typu rejs będzie pewnie dopiero na emeryturze
:) Przy czym w tym konkretnym wypadku byliśmy z trasy zadowoleni, bo po prostu odległości w tym kierunku były na tyle duże i trzeba było z tym żyć.
Ostatni punkt był czymś zaskakującym w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pojechaliśmy na wydmy uprawiać sandboarding. Zabawa była przednia. Górka miała kilka poziomów stromości. Czym dalej od ścieżki wejściowej tym szybciej się jechało.
Na końcu byliśmy konkretnie zmęczeni od ciągłego wchodzenia na górę i porządnie opiaszczeni ale uśmiechnięci od ucha do ucha
Po tej atrakcji czekała nas długa droga do Sydney. Trochę odpoczęliśmy w busie i jak wjechaliśmy do miasta to postanowiliśmy wysiąść na innym przystanku bo było tuż obok Chinatown, gdzie chcieliśmy iść na jedzenie
Ostatecznie wylądowaliśmy w knajpie Tajwańskiej.
Po kolacji idziemy spokojnym tempem do hotelu.Dzień 24
Mamy fajną lokalizację hotelu, bo na razie jeszcze nie musieliśmy korzystać z komunikacji miejskiej. Wszystkie punkty zbiórki mamy w zasięgu spaceru. Dzisiaj też 10 minut. Wyszliśmy z zapasem czasu więc po drodze kupujemy jogurty na śniadanie. Na miejscu zbiórki pod hotelem Hilton czeka już trójka starszych amerykanów. Po chwili przychodzi jeszcze kilka osób i podjeżdża bus ale znów nie zgadza się nr rejestracyjny. Tym razem pierwsza wycieczka jest do winiarni. Nasz bus przyjeżdża następny. Pakujemy się do środka i jedziemy jeszcze w dwa miejsca po kolejne osoby. Okazuje się, że dwie osoby pomyliły punkty ale nie możemy się po nie cofnąć, bo plan jest napięty - wycieczka im przepadła.
Zaczynamy od zoo na obrzeżach Sydney. Mamy tam tylko godzinę więc narzucamy szybkie tempo, bo według mapki jest sporo punktów. Na pierwszy ogień idą wallaby
Pelikany
Dużo koali
Sowa
Kangury zwykłe
Kangur albinos
Kangury zrelaksowane