Nad basenem nie wytrzymujemy dłużej niż 2 godziny. Nina na razie ma problem, żeby nawiązać bliższy kontakt z dziećmi, bo jak do tej pory potworzyły dość hermetyczne grupki. Na statkach europejskich jest jej łatwiej (pomijając niemiecką Aidę), bo towarzystwo jest mocno międzynarodowe. Przed lunchem Nina idzie do klubu, a my chowamy się w cieniu na najwyższym pokładzie i czytamy. Na lunchu szukamy czegoś innego i decydujemy się na kanapki Banh-mi ale o ile bułka i warzywa jest ok, to jakość mięsa już nie koniecznie. Wielkie i tłuste kawałki grillowanego boczku. Niezbyt wygodne do zjedzenia w takiej formie i niezbyt apetyczne.
Po południu buja jeszcze bardziej, ale my się już oswoiliśmy i nie odczuwamy już żadnych dolegliwości.
Popołudnie spędzamy na odpoczynku, a ja odsypiam jet lag. Kapitan wspomina coś o 3 cyklonach w okolicy oraz że cały czas monitorują sytuację i będą nas informować na bieżąco. Swoją drogą nadal nie mogę tego zrozumieć (to samo dotyczy samolotów) - statek za grube miliony, jeśli nie miliardy, a system nagłośnienia kupiony na aliexpress. Za nic w świecie nie dało się usłyszeć co mówił włoski kapitan. Jedyny który radził sobie z ogłoszeniami na cały statek to Zack, który miał donośny i wyraźny głos.
Dzisiaj podczas kolacji nie było zawodu. Wszystko pyszne i ładnie podane.
Wieczorem idziemy do teatru, bo ma być żongler. Całkiem udany show. Żonglowanie samo w sobie nie wygląda prosto, a tutaj jeszcze scena się buja
:D Do tego żongler miał w sobie sporą dawkę humoru. Głównie żartował z siebie i swojego zawodu. Po spektaklu szybko spać, bo jutro wcześniej wstajemy - pierwsze zwiedzanie.
Dzień 9 Docieramy na Vanuatu. Według pierwotnego rozkładu dzisiaj powinna być Port Villa ale już w styczniu Carnival poinformował nas, że będzie zmiana rozkładu, ponieważ w grudniu było na wyspie trzęsienie ziemi i Port Villa jest zniszczone. Zamiast tego lądujemy w Santo, które miało być naszym drugim portem kolejnego dnia. Niestety ale w zamian nie zorganizowano żadnego dodatkowego portu, więc dostaliśmy ekstra dzień na morzu.
Z pokładu można schodzić od 8 więc wstajemy o 6 idziemy na śniadanie na 7. Jak siedzimy w bufecie to statek wpływa do portu i próbuję ogarnąć karty sim. Udaje mi się uruchomić internet na karcie żony. Moja i tak nie miała w pakiecie Vanuatu.
O 8.10 schodzimy jako jedni z pierwszych z pokładu. Po postawieniu stopy na lądzie pierwsze co nas uderza to wilgotność i ciepło (na statku jest bardzo ostro ustawiona klimatyzacja, o czym szerzej napiszę później). Zaparowało wszystko, co miało szkło, czyli okulary i aparat. W porcie mokro, więc tutaj też padało, a później dowiadujemy się, że wczoraj byli w zasięgu jednego z cyklonów i sporo padało. Mieliśmy dużo szczęścia, bo zapowiada się ładna pogoda.
W tle lokalna kapela
:)
Po wyjściu z terminala szukamy wycieczki. Od razu wpadamy na grupę naganiaczy proponujących różne opcje. Rozpoczynamy proces negocjacji. Standardowo wycieczki obejmują jedne z Blue Hole i plażę. Do wyboru jest Champain Bay lub Milion Dollar Point. Ze względu na to, że jedzie się autem osobowym to ceny są dość spore, ale jeszcze nie zabójcze. Rozmowa zaczyna się od 350$ za Champain Bay i jeden Blue Hole. Ostatecznie uznajemy że godzina drogi na plażę będzie bez sensu i wybieramy MDP + oba Blue Hole + objazd po mieście za 250$ za 2 osoby. Niestety ale przypływa tu mało statków i widać brak turystyki. Z tego co widziałem podczas jazdy to większe busiki wszystkie były wynajęte przez statek na ich wycieczki.
jedziemy na pierwszy Blue Hole. Pierwsze zdjęcia są z samochodu
a taki jest stan naszego samochodu. Ogólnie tutaj auta są w tragicznym stanie. Wygląda na to, że oprócz Nowej Kaledonii wszyscy w około jeżdżą po lewej stronie, więc chyba ciężko tutaj z importem aut używanych.
Wysiadamy na parkingu i idziemy w stronę wejścia. Wstęp 10$ za dorosłego i 5$ za dziecko.
Po dotarciu na miejsce ukazuje się prawdziwie błękitny widok.
Jesteśmy w tym miejscu bardzo wcześniej rano, więc jeszcze nie dotarły większe wycieczki ze statku. Z nami jest tylko dwójka Australijczyków, którzy zamierzają się kąpać.
My nie decydujemy się na kąpiel, bo mamy jeszcze kilka punktów do odwiedzenia, a jazda na mokro nam się nie uśmiechała. Po nasyceniu oczu widokami wracamy do naszego kierowcy i jedziemy do kolejnego Blue Hole. Droga na miejsce wiedzie przez wertepy w lesie. Po drodze mijamy kawałek zrobiony z płyt betonowych co okazuje się pozostałością po amerykańskim lotnisku wojennym z czasów II wojny światowej. Ten drugi punkt robi jeszcze większe wrażenie. Cena taka sama
Po czym żona zauważa coś takiego
i żebym się dowiedział ile kosztuje. Ja jako urodzony skąpiec idę zrzędząc, ale będzie na pewno drogie. Po czym okazuje się, że 5$ za osobę. Wołam dziewczyny i wsiadamy do canoe.
Płyniemy dość długu i na końcu zostawiamy chętnie napiwek, bo wrażenie były warte więcej niż te 15$
Wracamy do auta i jedziemy na Milion Dollar Point. Jesteśmy już przyzwyczajeni, że rajskie plaże rzadko kiedy wyglądają jak z widokówki, bo po pierwsze w tym klimacie prawie zawsze wiszą chmury z których przed chwilą padało. Po większym wietrze jest pełno liści i kawałków gałęzi. Wstęp 10$ za dorosłego i dzieci gratis.
Nina wpada w panikę i nie chce się bawić swoim składanym zestawem do zabawy w piasku. Wszystko przez życie toczące się w muszelkach
Największą zaletą plaży MDP był jednak nie pocztówkowy wygląd, a rafa dostępna prosto z plaży. Zaprosiłem do zabawy z Niną Haydena i Olivię. Dwójkę dzieci ze statku. Hayden jest na tyle wesoło hałaśliwym chłopcem, że wszyscy na statku go kojarzą. Skoro młodzież była zajęta kopaniem i budowaniem zamków. My mogliśmy zająć się rafą. Maski na twarz i ruszamy. Daliśmy sobie czas na plaży do 13, żeby jeszcze zdążyć zobaczyć miasto i wrócić na lunch. Po ponad godzinie pływania idziemy na zasłużony odpoczynek i trochę się wysuszyć.
Dowiedzieliśmy się od kierowcy ciekawostkę na temat tej plaży. Jak Amerykanie opuszczali wyspę po wojnie to wszystko czego nie potrzebowali (np. buldożery, materiały i wszelkie żelastwo wrzucili do zatoki przy Million Dollar Point. Rzeczywiście podczas snoorklingu napotkaliśmy jakieś drabiny i inne elementy wchłonięte przez rafę.
Nasz kierowca wiezie nas jedyną główną drogą przez miasto.
Wysiedliśmy przy targowisku i przeszliśmy się po straganach
Na zakończenie jeszcze zagaduję kierowcę o kantor, bo mam ze sobą dolary amerykańskie, a nikt ich nie chce. Ostatecznie ląduje na zapleczu jakiegoś sklepu, gdzie właściciel chińczyk "podejmuje się wymiany". Wracamy do portu i na statek na lunch. Staramy się zrobić to bardzo sprawnie, żeby móc jeszcze wrócić i przejść się wzdłuż ogromnej ilości straganów w porcie.
Statek stoi w porcie do 17 ale wszyscy muszą wrócić na pokład do 16.30. Schodzimy jeszcze raz. Penetrujemy stragany z pamiątkami. Pierwsza cena jaka rzuca nam się w oczy to kokos za 1$. Rano były po 2$ ale teraz jest już final sale
:P Magnesy są po 5-8$ w zależności od wielkości i jakości. Do tego mnóstwo bransoletek. Sam zastanawiam się nad koszulą hawajską za 30$ ale ostatecznie się nie decyduje.
Chcemy jeszcze wybrać się w stronę miasta, ale po drodze się wycofujemy i robimy tylko zdjęcia statku w porcie z dystansu. Uznaliśmy, że jednak odległość jest spora, a casu coraz mniej.
Przed 17 wychodzimy na górny pokład na odpłynięcie. Tutaj basen na rufie, który dostępny jest tylko dla dorosłych. Mieliśmy niemiłą przygodę związaną z tym miejscem, mimo że nigdy z niego nie korzystaliśmy. Poszło o ręczniki. W kajucie mieliśmy 3 żółte ręczniki basenowe, które mogliśmy brać na basen, co robiliśmy. Na basenie była stacja wymiany ręczników. Okazało się, że w tej stacji można było albo ręczniki wymienić, albo wypożyczyć nowe. Tyle, że te były niebieskie. Nigdy się z taką dziwną polityką nie spotkaliśmy. Dopiero nasz steward wyjaśnił nam, że nie mogliśmy zamienić żółtych na niebieskie, bo odbili nam kartę i wyszło że oddaliśmy 3 żółte ręczniki, co nie zostało zarejestrowane, a dano nam 3 niebieskie co zarejestrowano jako wypożyczenie. Całe zamieszanie ręcznikowe udało się wyjaśnić dopiero pod koniec rejsu, bo groziła nam opłata po 20$ za szt.
W tle widać namioty od straganów z pamiątkami, które już się zwijają.
bruce09lili napisał:Nie po to tłukliśmy się na drugi koniec świata, żeby wrócić po odwiedzeniu jednego zoo w Brisbane. Nie taki był plan. A ten rejs to nic?
:)
Powiedzmy, że będąc uwięzionym na rejsie i anulując kolejne zaplanowane dni skupialiśmy się bardziej na negatywnych emocjach bieżących i przyszłych, niż na pozytywnych przeżyciach z poprzednich dni. Jeśli nie uda nam się przedłużyć pobytu to można powiedzieć, że Australia była tylko krótkim przystankiem, a nie miejscem docelowym. Co do samego rejsu, to napiszę jeszcze o nim podsumowanie ale mogę zdradzić, że to był nasz pierwszy rejs z taką ilością dni na morzu. Zazwyczaj wybieramy trasy gdzie jest znacznie intensywniej, jeśli chodzi o zwiedzanie. Kolejny tego typu rejs będzie pewnie dopiero na emeryturze
:) Przy czym w tym konkretnym wypadku byliśmy z trasy zadowoleni, bo po prostu odległości w tym kierunku były na tyle duże i trzeba było z tym żyć.
Nad basenem nie wytrzymujemy dłużej niż 2 godziny. Nina na razie ma problem, żeby nawiązać bliższy kontakt z dziećmi, bo jak do tej pory potworzyły dość hermetyczne grupki. Na statkach europejskich jest jej łatwiej (pomijając niemiecką Aidę), bo towarzystwo jest mocno międzynarodowe. Przed lunchem Nina idzie do klubu, a my chowamy się w cieniu na najwyższym pokładzie i czytamy. Na lunchu szukamy czegoś innego i decydujemy się na kanapki Banh-mi ale o ile bułka i warzywa jest ok, to jakość mięsa już nie koniecznie. Wielkie i tłuste kawałki grillowanego boczku. Niezbyt wygodne do zjedzenia w takiej formie i niezbyt apetyczne.
Po południu buja jeszcze bardziej, ale my się już oswoiliśmy i nie odczuwamy już żadnych dolegliwości.
Popołudnie spędzamy na odpoczynku, a ja odsypiam jet lag. Kapitan wspomina coś o 3 cyklonach w okolicy oraz że cały czas monitorują sytuację i będą nas informować na bieżąco. Swoją drogą nadal nie mogę tego zrozumieć (to samo dotyczy samolotów) - statek za grube miliony, jeśli nie miliardy, a system nagłośnienia kupiony na aliexpress. Za nic w świecie nie dało się usłyszeć co mówił włoski kapitan. Jedyny który radził sobie z ogłoszeniami na cały statek to Zack, który miał donośny i wyraźny głos.
Dzisiaj podczas kolacji nie było zawodu. Wszystko pyszne i ładnie podane.
Wieczorem idziemy do teatru, bo ma być żongler. Całkiem udany show. Żonglowanie samo w sobie nie wygląda prosto, a tutaj jeszcze scena się buja :D Do tego żongler miał w sobie sporą dawkę humoru. Głównie żartował z siebie i swojego zawodu.
Po spektaklu szybko spać, bo jutro wcześniej wstajemy - pierwsze zwiedzanie.
Dzień 9
Docieramy na Vanuatu. Według pierwotnego rozkładu dzisiaj powinna być Port Villa ale już w styczniu Carnival poinformował nas, że będzie zmiana rozkładu, ponieważ w grudniu było na wyspie trzęsienie ziemi i Port Villa jest zniszczone. Zamiast tego lądujemy w Santo, które miało być naszym drugim portem kolejnego dnia. Niestety ale w zamian nie zorganizowano żadnego dodatkowego portu, więc dostaliśmy ekstra dzień na morzu.
Z pokładu można schodzić od 8 więc wstajemy o 6 idziemy na śniadanie na 7. Jak siedzimy w bufecie to statek wpływa do portu i próbuję ogarnąć karty sim. Udaje mi się uruchomić internet na karcie żony. Moja i tak nie miała w pakiecie Vanuatu.
O 8.10 schodzimy jako jedni z pierwszych z pokładu. Po postawieniu stopy na lądzie pierwsze co nas uderza to wilgotność i ciepło (na statku jest bardzo ostro ustawiona klimatyzacja, o czym szerzej napiszę później). Zaparowało wszystko, co miało szkło, czyli okulary i aparat. W porcie mokro, więc tutaj też padało, a później dowiadujemy się, że wczoraj byli w zasięgu jednego z cyklonów i sporo padało. Mieliśmy dużo szczęścia, bo zapowiada się ładna pogoda.
W tle lokalna kapela :)
Po wyjściu z terminala szukamy wycieczki. Od razu wpadamy na grupę naganiaczy proponujących różne opcje. Rozpoczynamy proces negocjacji. Standardowo wycieczki obejmują jedne z Blue Hole i plażę. Do wyboru jest Champain Bay lub Milion Dollar Point. Ze względu na to, że jedzie się autem osobowym to ceny są dość spore, ale jeszcze nie zabójcze. Rozmowa zaczyna się od 350$ za Champain Bay i jeden Blue Hole. Ostatecznie uznajemy że godzina drogi na plażę będzie bez sensu i wybieramy MDP + oba Blue Hole + objazd po mieście za 250$ za 2 osoby. Niestety ale przypływa tu mało statków i widać brak turystyki. Z tego co widziałem podczas jazdy to większe busiki wszystkie były wynajęte przez statek na ich wycieczki.
jedziemy na pierwszy Blue Hole. Pierwsze zdjęcia są z samochodu
a taki jest stan naszego samochodu. Ogólnie tutaj auta są w tragicznym stanie. Wygląda na to, że oprócz Nowej Kaledonii wszyscy w około jeżdżą po lewej stronie, więc chyba ciężko tutaj z importem aut używanych.
Wysiadamy na parkingu i idziemy w stronę wejścia. Wstęp 10$ za dorosłego i 5$ za dziecko.
Po dotarciu na miejsce ukazuje się prawdziwie błękitny widok.
Jesteśmy w tym miejscu bardzo wcześniej rano, więc jeszcze nie dotarły większe wycieczki ze statku. Z nami jest tylko dwójka Australijczyków, którzy zamierzają się kąpać.
My nie decydujemy się na kąpiel, bo mamy jeszcze kilka punktów do odwiedzenia, a jazda na mokro nam się nie uśmiechała. Po nasyceniu oczu widokami wracamy do naszego kierowcy i jedziemy do kolejnego Blue Hole. Droga na miejsce wiedzie przez wertepy w lesie. Po drodze mijamy kawałek zrobiony z płyt betonowych co okazuje się pozostałością po amerykańskim lotnisku wojennym z czasów II wojny światowej. Ten drugi punkt robi jeszcze większe wrażenie. Cena taka sama
Po czym żona zauważa coś takiego
i żebym się dowiedział ile kosztuje. Ja jako urodzony skąpiec idę zrzędząc, ale będzie na pewno drogie. Po czym okazuje się, że 5$ za osobę. Wołam dziewczyny i wsiadamy do canoe.
Płyniemy dość długu i na końcu zostawiamy chętnie napiwek, bo wrażenie były warte więcej niż te 15$
Wracamy do auta i jedziemy na Milion Dollar Point. Jesteśmy już przyzwyczajeni, że rajskie plaże rzadko kiedy wyglądają jak z widokówki, bo po pierwsze w tym klimacie prawie zawsze wiszą chmury z których przed chwilą padało. Po większym wietrze jest pełno liści i kawałków gałęzi. Wstęp 10$ za dorosłego i dzieci gratis.
Nina wpada w panikę i nie chce się bawić swoim składanym zestawem do zabawy w piasku. Wszystko przez życie toczące się w muszelkach
Największą zaletą plaży MDP był jednak nie pocztówkowy wygląd, a rafa dostępna prosto z plaży. Zaprosiłem do zabawy z Niną Haydena i Olivię. Dwójkę dzieci ze statku. Hayden jest na tyle wesoło hałaśliwym chłopcem, że wszyscy na statku go kojarzą. Skoro młodzież była zajęta kopaniem i budowaniem zamków. My mogliśmy zająć się rafą. Maski na twarz i ruszamy. Daliśmy sobie czas na plaży do 13, żeby jeszcze zdążyć zobaczyć miasto i wrócić na lunch. Po ponad godzinie pływania idziemy na zasłużony odpoczynek i trochę się wysuszyć.
Dowiedzieliśmy się od kierowcy ciekawostkę na temat tej plaży. Jak Amerykanie opuszczali wyspę po wojnie to wszystko czego nie potrzebowali (np. buldożery, materiały i wszelkie żelastwo wrzucili do zatoki przy Million Dollar Point. Rzeczywiście podczas snoorklingu napotkaliśmy jakieś drabiny i inne elementy wchłonięte przez rafę.
Nasz kierowca wiezie nas jedyną główną drogą przez miasto.
Wysiedliśmy przy targowisku i przeszliśmy się po straganach
Na zakończenie jeszcze zagaduję kierowcę o kantor, bo mam ze sobą dolary amerykańskie, a nikt ich nie chce. Ostatecznie ląduje na zapleczu jakiegoś sklepu, gdzie właściciel chińczyk "podejmuje się wymiany".
Wracamy do portu i na statek na lunch. Staramy się zrobić to bardzo sprawnie, żeby móc jeszcze wrócić i przejść się wzdłuż ogromnej ilości straganów w porcie.
Statek stoi w porcie do 17 ale wszyscy muszą wrócić na pokład do 16.30. Schodzimy jeszcze raz. Penetrujemy stragany z pamiątkami. Pierwsza cena jaka rzuca nam się w oczy to kokos za 1$. Rano były po 2$ ale teraz jest już final sale :P Magnesy są po 5-8$ w zależności od wielkości i jakości. Do tego mnóstwo bransoletek. Sam zastanawiam się nad koszulą hawajską za 30$ ale ostatecznie się nie decyduje.
Chcemy jeszcze wybrać się w stronę miasta, ale po drodze się wycofujemy i robimy tylko zdjęcia statku w porcie z dystansu. Uznaliśmy, że jednak odległość jest spora, a casu coraz mniej.
Przed 17 wychodzimy na górny pokład na odpłynięcie.
Tutaj basen na rufie, który dostępny jest tylko dla dorosłych. Mieliśmy niemiłą przygodę związaną z tym miejscem, mimo że nigdy z niego nie korzystaliśmy. Poszło o ręczniki. W kajucie mieliśmy 3 żółte ręczniki basenowe, które mogliśmy brać na basen, co robiliśmy. Na basenie była stacja wymiany ręczników. Okazało się, że w tej stacji można było albo ręczniki wymienić, albo wypożyczyć nowe. Tyle, że te były niebieskie. Nigdy się z taką dziwną polityką nie spotkaliśmy. Dopiero nasz steward wyjaśnił nam, że nie mogliśmy zamienić żółtych na niebieskie, bo odbili nam kartę i wyszło że oddaliśmy 3 żółte ręczniki, co nie zostało zarejestrowane, a dano nam 3 niebieskie co zarejestrowano jako wypożyczenie. Całe zamieszanie ręcznikowe udało się wyjaśnić dopiero pod koniec rejsu, bo groziła nam opłata po 20$ za szt.
W tle widać namioty od straganów z pamiątkami, które już się zwijają.