0
bruce09lili 23 marca 2025 20:36
Image

Image

Image

Image

Image

Kolejne koale
Image

Image

Nie wnikam czy to zwykłe pryztulasy, czy coś więcej:

Image

Image

Krokodyl miał w swoim stawie szklaną kapsułę do której można było wejść (dorośli bardziej wczołgać) i popatrzeć na niego z poziomu wody
Image

A to chyba waran
Image

Następny jest dział "farma"

Image

Image

Image

Image

Image

Jeszcze więcej koali
Image

Image

Image

Nina ekscytowała się koalami i kangurami, a ja znalazłem nowych australijskich ulubieńców
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Wydaje mi się że podczas poprzedniej wyprawy nie udało nam się zobaczyć diabła tasmańskiego i wombatów. Jest wysoce prawdopodobne, że podczas każdej wizyty w zoo smacznie spały w swoich norkach. Byłem tak podekscytowany i tyle gadałem o wombatach i diabłach, że aż dostałem w prezencie od Lori spinkę do mojego australijskiego kapelusza z wombatem.

Kangura drzewnego było ciężko wypatrzyć ale udało się go znaleźć gdzieś na czubku drzewa. W tym momencie cieszę się, że wymieniliśmy obiektyw w starym wysłużonym Nikonie D40 na Tamrona 35-200

Image

Image

Na zakończenie niezidentyfikowany obiekt w trakcie ucieczki do norki

Image

Image

Zrobiło się popołudnie więc po drodze udaliśmy się na szybki lunch. Wieczorem zaplanowana jest impreza urodzinowa Joe - kończy 79 lat.

Dowiedzieliśmy się jeszcze, że jest w Brisbane coś takiego jak dom Bluey. Dla niewtajemniczonych - to dość popularna animacja dla dzieci kręcona właśnie w Queensland. Próbowałem się zalogować żeby zrobić rezerwację ale strona mi się nie chciała załadować. Zostawiliśmy to na po powrocie po rejsie.
Nie wspominałem jeszcze w jaki sposób korzystamy z internetu. Oboje z żoną mieliśmy uruchomiony pakiet roamingowy z Orange już od Hongkongu. Mieliśmy również esim z Airlo. Żona 1 GB na 8 krajów Australi i Oceanii a ja 3GB + 30 minut + 30 sms na 127 krajów. Obie nie chciały zadziałać w Australii. Wyświetlał się komunikat "karta sim niedozwolona"

Popołudnie wykorzystaliśmy na przepakowanie. Wracamy w to samo miejsce więc zostawiamy wszystkie zbędne graty.

Wieczorem wjeżdża zamówiona chińszczyzna. Przyjęcia w Australii mają bardzo swobodną formę. Jedzenie stoi gdzieś z boku w kuchni i każdy musi się sam obsłużyć. Nam to pasuje. Joe i Jenny mają już swoje lata i byłoby nam mocno niezręcznie, gdyby jeszcze musieli się zajmować nami, więc staraliśmy się być samoobsługowi. Wiem, że druga gałąź rodziny (wujek L. i ciotka K.) przez ponad 40 lat emigracji nie przyzwyczaili się do takiej formy. Dalej preferują polską gościnność. Skoro o nich mowa to ze względu na ograniczony czas ciężko było nam się z nimi spotkać i uznaliśmy że najsensowniejszy będzie niedzielny poranek przed rejsem (o 12 mieliśmy check-in). L i K mieszkają dość niedaleko i Jenny zaproponowała, żeby to oni wpadli do nas na kawę. Obie rodziny się znają i utrzymują sporadyczny kontakt, bo to ojciec Joe (wujek Władek - brat mojej babci, zwany tutaj Wally) pomógł dostać się i zaaklimatyzować L. w Australii w latach 80-tych.
Cały wieczór spędziliśmy na rozmowach, a Nina na zabawie z kuzynem. Szybko odnaleźli wspólny język mimo, że córka dopiero 2 lata uczy się angielskiego , więc jak to na początku, jest bardziej na etapie pojedynczych słów, niż zdań.
Idziemy spać dość późno, a mnie nadal męczy jet lag.Dzień 6

Zapowiada się ładny dzień. Jemy śniadanie i czekamy na L. i K. którzy mają przyjechać na poranną kawę. Proponują nam wspólne wyjście na show "Australia Outback". Ciężko dopasować nam termin, bo mamy już porobione rezerwacja na te kilka dni po rejsie. Ostatecznie umawiamy się na sobotę po rejsie. Mamy na ten czas zaplanowane Australia zoo, ale uznaliśmy że się wyrobimy. Na rozmowie czas szybko mija ale czas zbierać się do portu. L. zadeklarował, że nas zawiezie.

Statek którym płyniemy to Carnival Luminosa. To nasze pierwsze spotkanie z tym armatorem. Check-in mamy od 12 i tak stawiamy się w porcie. Cały proces przebiega dość sprawnie. W kluczowym momencie pracownik terminala zgarnia nas i wysyła wejściem dla pasażerów ze statusem (ze względu na dziecko) co mocno przyspiesza. Przy samym okienku chcek-in tylko chwila niepewności, bo pani wezwała przełożonego ale tylko sprawdził nasze paszporty i porównał z długą listą. Stawiam, że chodziło o sprawdzenie czy nasze egzotyczne paszporty wymagają wizy na wyspach. Chyba jeszcze nie wspomniałem o jakie wyspy chodzi? Niech tak zostanie. Pozostawię to jako niespodziankę :)

Do tej pory nie wspominałem o naszym przyjacielu Alfredzie. Jak na razie w ogóle o nim nie wiemy. W czasie rozmów pojawiła się uwaga od Jo, że na północy tworzy się cyklon, ale uznaliśmy, że za 12 dni jak wrócimy to rozejdzie się po kościach, a na oceanie jak będzie trochę bujać to trudno.

Na check-in nie dostaliśmy kart do kajuty, bo do 15 mają być gotowe. Od razu na wejściu zostajemy skierowani do bufetu na lunch. O życiu i warunkach na statku można sporo poczytać w wątku poświęconym rejsom:
https://www.fly4free.pl/forum/rejs-od-r-do-s-ndash-czyli-wszystko-o-rejsie-wycieczkowym,1614,65085
O samej linii Carnival opisałem tutaj:
https://www.fly4free.pl/forum/carnival,1627,180816
Oczywiście ta najważniejsze informacje postaram się zamieścić w tej relacji.

Idziemy pod kajutę i karty pokładowe są w skrzynce na listy. Naszych walizek jeszcze nie ma. Jak zawsze mamy ryzyko, bo w jednej walizce jest lokówka, a w drugiej mini parownica do ubrań. Lokówka na 99% przechodzi w większości linii, ale parownica jest 50/50. O 16 jest odpłynięcie więc wychodzimy na górny pokład.

Image

Image

Image

Sail Away party. Na razie jeszcze niemrawo i nie ma ludzi. Z tego co pamiętam, to większość osób rzuciła się po swoje drinki i piwa. Koleś w koszulce z napisem Zack to Zack i jest szefem rozrywki pokładowej. Patronem Carnivala jest Dr. Seuss, twórca książek dla dzieci. U nas przebił się tylko Grinch i to za sprawą filmów, ale w krajach anglosaskich pozostałe postaci są bardzo popularne.
Image

Popołudnie wykorzystujemy na zwiedzanie statku. W związku z tym, że to farbowana Costa (został zabrany Cosicie w pandemii przez spółkę matkę), to czujemy się tam od razu jak ryby w wodzie, bo pływaliśmy na Costach podobnej wielkości i klasy. Po sprawdzeniu większości zakamarków wracamy do kajuty i znajdujemy walizki. Z lokówką ale bez parownicy. Trudno najwyżej będziemy trochę pognieceni na kolacjach - jak większość. Po ogarnięciu rozpakowywania szykujemy się na kolację, którą mamy o 19:30. Większość Australijczyków będzie już po kolacji, bo pierwszy termin jest na 17:30
Może trzeba trochę doprecyzować. piszę Australijczycy ale zdecydowana większość pasażerów to Queenslandczycy, a to trochę odrębny naród.

Na kolację mamy przypisany stolik. Jego nr jest nadrukowany na karcie. Idziemy do restauracji, a obsługa prowadzi nas do stolika. Okazuje się, że lądujemy przy dużym stole. Trochę nam to nie w smak bo liczyliśmy na odrobinę spokoju ale na razie jesteśmy pierwsi. Mija 15 minut, nikt się nie pojawia przy naszym stole i tak już zostaje do końca rejsu. Zdążyłem robić zdjęcie tylko przystawki, bo jedzenie było na tyle dobre, że nie miałem czasu na zdjęcia.
Image

Nie wykupiliśmy pakietu napojów, bo Carnival miał cenę zaporową - 2500$. Zamiast tego kupiliśmy pakiet 5 butelek wina za 180$. Wychodzi 36$ za butelkę. Najtańsze wino dostępne z tego pakietu to 39$ a najdroższy 59$, więc można było sporo zaoszczędzić. Oczywiście jeśli pominiemy fakt, że najlepsze było to za 39$ :)
Odebrałem vouchery na wino jeszcze przed kolacją i podałem kelnerowi na kolacji. Napoczętą butelkę mogliśmy po kolacji zabrać do pokoju lub w dowolne miejsce na statku.

W teatrze nie ma dzisiaj nic ciekawego więc idziemy do kajuty obejrzeć serial na telefonie i dokończyć wino.

Dzień 7
Pierwsze dwa pełne dni na statku są na morzu, bo płyniemy dość daleko. Skoro dzień na morzu to nie spieszymy się z wstawaniem. Pobudka ok 8 i na 9 na śniadanie. Niestety ale śniadania były zdecydowanie najsłabszym punktem wyżywienia na statku. Brak porządnego pieczywa i przyzwoitej wędliny, o serze nie wspominając, to duże minusy stylu amerykańskiego (bo takie jest oryginalne pochodzenie Carnivala). Pierwsze dni da się przykryć braki świeżo smażonymi omletami i jajkami po benedyktyńsku.

Po śniadaniu uderzamy na basen. Trochę przeraża nas szukanie wolnych leżaków ale okazuje się, że prawie wszystkie są wolne.
Image

Image

Okazało się, że na Pacyfiku trochę buja. Żona czuła lekki dyskomfort z powodu wysokiej fali, ale do przeżycia. Ja też lekko odczuwam. A propos wysokiej fali - tak to wygląda w basenie:
Image

Image

Image

Przez większą cześć dnia basen był zamknięty i dzieciaki bawiły się głównie w jacuzzi.
Przed Lunchem zwijamy się z basenu bo mimo regularnego kremowania nasza zimowa skóra jest już przypieczona. Nina idzie na zajęcia do Kids Club. Niestety ale w porównaniu do europejskich Costy czy MSC tutaj są dość dziwne zasady, bo po 21 opieka jest płatna, a między 16-17.30 jest przerwa na płatne eventy rodzinne. O 17.30 była kolacja dla dzieciaków, ale Nina zawsze wolała iść z nami do restauracji. Zazwyczaj mogła iść się pobawić przed lunchem albo o 18.30 na godzinę. My się szykowaliśmy na kolację i zgarnialiśmy ją po drodze.

Na lunch idziemy ok 14 i to świetny pomysł, bo wszyscy są już po. Dziki tłum zaatakował bufet o 12.30. Wybór jedzenia jest dość duży. Jest stacja z pizzą, z burgerami, z kanapkami i zapiekankami, z buritto. To są pozycje stałe, które są czynne dłużej niż sam lunch. W ramach standardowego bufetu, jest dział azjatycki i jest też trochę miksu kuchni amerykańsko angielskiej z domieszką indyjskiej.

Po południu szukamy różnych eventów dziejących się na statku. Idziemy na bingo, ale australijska odmiana średnio nam przypadła do gustu. W sklepach odbywało się pełno losowań z okazji promowania produktów. Moje ulubione były u jubilera, bo dawali szampana i rozdawali koraliki. Koraliki były plastikowe i kolorowe - idealne dla koleżanek ze szkoły :D Każde z nas dostało po jednym komplecie i sukcesywnie zbieramy kolejne elementy. Tymczasem starsze panie na statku najpierw nieśmiało, a później coraz bardziej wyskakiwały z grubych tysięcy $ i kupowały diamenty. Najśmieszniejsze były w tym wszystkim tradycyjne chwyty marketingowe, łącznie z "jedyna taka okazja - jak kupisz teraz to będzie 50% taniej, tylko przez 15 minut. Boje się pomyśleć jaka tam była marża, że codziennie inny kamień był w jakiejś super promocji.

Dość dokładnie zwiedziliśmy każdy zakamarek statku, bo mieliśmy trochę dość słońca. Po południu nieco relaksu i znów szykowanie się na kolację. Kelnerzy na sali są zawsze super uprzejmi, a nam się trafił fajny gaduła z Bali. Nasz stolik nadal pusty, a nawet stolik obok się wyniósł na cały rejs (prawdopodobnie przenieśli się na wcześniejszą godzinę albo do bufetu). Więc mieliśmy odrobinę spokoju. Spokój był do czasu aż uaktywnił się nasz ulubieniec Eddie (tak go nazwaliśmy, bo wyglądem, zachowaniem i akcentem z Nevady przypominał kuzyna Eddiego z "W krzywym zwierciadle: Witaj Św. Mikołaju"). Chłop robił strasznie dużo hałasu i praktycznie nie wypuszczał puszki z piwem z rąk. Kelnerzy już wiedzieli, że następna ma stać na stole w okolicy.

Tym razem po kolacji idziemy do teatru. Jest występ gwiazd statku, ale ze względu na duże bujanie tańce na scenie są odwołane, więc tylko siedzą na scenie i śpiewają. Z 4 osób dwie nam się spodobały, a dwie miały zupełnie niedopasowane głosy do repertuaru.

po spektaklu jest już dość późno, więc od razu do kajuty.Dzień 8

Kolejny dzień na morzu, więc znów nie ma pośpiechu. Widać, że w nocy padało, bo pokład cały mokry. Po śniadaniu idziemy się smażyć na pokładzie. W związku z tym, że wczoraj się trochę nierówno przypiekliśmy dzisiaj pilnujemy, żeby wyrównać wszystkie strony. Nina nie wychodzi praktycznie z basenu (jeśli akurat ratownik pozwala) lub z jacuzzi. Przed lunchem idę jeszcze po drinka. Menu w barze basenowym dość ubogie, a ceny startują od 18,5$

Przed południem odbył się pokaz rzeźbienia w lodzie. Najbardziej rozśmieszyło mnie ostrzeżenie "Nie liżcie odłamków lodu i nie wrzucajcie do napojów, bo to nie jest zwykły lód. Polizanie skończy się sraczką".
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

qba85 16 kwietnia 2025 23:08 Odpowiedz
bruce09lili napisał:Nie po to tłukliśmy się na drugi koniec świata, żeby wrócić po odwiedzeniu jednego zoo w Brisbane. Nie taki był plan. A ten rejs to nic? :)
bruce09lili 17 kwietnia 2025 05:08 Odpowiedz
Powiedzmy, że będąc uwięzionym na rejsie i anulując kolejne zaplanowane dni skupialiśmy się bardziej na negatywnych emocjach bieżących i przyszłych, niż na pozytywnych przeżyciach z poprzednich dni. Jeśli nie uda nam się przedłużyć pobytu to można powiedzieć, że Australia była tylko krótkim przystankiem, a nie miejscem docelowym. Co do samego rejsu, to napiszę jeszcze o nim podsumowanie ale mogę zdradzić, że to był nasz pierwszy rejs z taką ilością dni na morzu. Zazwyczaj wybieramy trasy gdzie jest znacznie intensywniej, jeśli chodzi o zwiedzanie. Kolejny tego typu rejs będzie pewnie dopiero na emeryturze :) Przy czym w tym konkretnym wypadku byliśmy z trasy zadowoleni, bo po prostu odległości w tym kierunku były na tyle duże i trzeba było z tym żyć.
kkasia11 7 czerwca 2025 23:08 Odpowiedz
Fajna relacja. Na początku myślałam, że Alfred to będzie kangur. Ot blondynka :D