0
bruce09lili 23 marca 2025 20:36
Image

Image

Jak poszliśmy pod górę, to trzeba było uważać na bardzo śliskie drewniane stopnie
Image

Image

Tymczasem do ogrodu zjeżdżają większe wycieczki ze statku. My kończymy i siadamy w barze, gdzie kierowca podaje nam sok z owoców tropikalnych (główny składnik to guava) i jest to przepyszne. Okazało się, że zgubiliśmy gdzieś Amerykanki. Czekamy na nie jeszcze z 15 minut.
Image

W barze wiszą malunki w jaki sposób przygotowuje się napój cava.
Image

Image

Kierowca jest gadatliwy i dowiadujemy się wielu ciekawostek od niego. Na Fidżi są 3 główne religie - Chrześcijanie, Hindusi i Muzułmanie. Nasz kierowca jest właśnie Muzułmaninem ale jak większość na wyspie jego przodkowie pochodzą z Indii. Zostali ściągnięci przez Brytyjczyków do pracy na plantacjach trzciny cukrowej. Wszystkie te religie egzystują spokojnie obok siebie. Ogólnie ludzie są tutaj bardzo uprzejmi i bardzo spokojni. Ciekawe, czy to efekt picia cava?

Naszym kolejnym punktem jest wioska nazwana na cześć pierwszych przybyszów na Fidżi - First Landing. Oprócz wioski w tym miejscu i pod tą nazwą funkcjonuje resort i plaża. Nasz kierowca lubił mówić i sporo opowiadał, ale miał straszny akcent w angielskim i sporo nie dało się zrozumieć. Kilka informacji musiałem doszukać. Sama wioska wita od razu straganami z pamiątkami, a Nina zaopatruje się w fidżjańskiego kwiata we włosach. Wewnątrz jest kościół, kilka budynków, domostwo starszyzny, ale do większości nie wolno wchodzić.
Image

Image

Image

Image

Image

Image

To jest zabytkowy moździerz do ugniatania cava.
Image

Image

Image

Image

Z wioski udajemy się na targowisko. Na zewnątrz leje deszcz ale na szczęście jesteśmy pod dachem. Jest sobota i dlatego duży ruch - w niedzielę targowiska i część sklepów są zamknięte.
Image

Image

Kokosy
Image

Image

Korzenie cava
Image

tabaka
Image

Image

Image

Na zakończenie kierowca kupuje dla wszystkich kiść małych bananów (oni mówią na nie finger banana). Są pyszne i tylko Nina jest oburzona, że zjedliśmy owoce myte niewiadomo jaką wodą. Ostatecznie dała się przekonać, że to nie Egipt i rodzice przeżyją.
Image

Na zewnątrz był dział z kwiatami. Z tego co mówił kierowca, to część z nich przyjeżdża z drugiej strony wyspy, bo tylko tam rosną.
Image

Na koniec została nam wisienka na torcie, czyli przepiękna i kolorowa świątynia południowego Hinduizmu. Jak do tej pory to nasza pierwsza styczność z tą kulturą, więc muszę bazować na tym co opowiadał kierowca. Według jego słów świątynie południowe są kolorowe, a pozostałe bazują na 3 podstawowych kolorach. Kierowca miał w samochodzie specjalne chusty do okrycia nóg. Na wejściu zostawiliśmy buty na stojaku. Zdjęcia można było robić jedynie od zewnątrz.
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W sumie to nie był ostatni punkt, ale na koniec zostały zakupy w lokalnej sieci z pamiątkami
Image

Image

Po zakupach mogliśmy jechać na lunch, na co kierowca namawiał nas przez całą drogę i był nieco zawiedziony, kiedy amerykanki chciały już wracać, a my też woleliśmy zjeść lunch za darmo na statku. Może i chętnie spróbowałbym czegoś lokalnego ale kierowca ewidentnie zmierzał w kierunku knajp z kuchnią indyjską, a poza tym szukanie czegoś dla Niny w sytuacji kiedy na statku miała pewniaki, które lubi byłoby dość ryzykowne. Domyślam się, że kierowca ma prowizje za od knajpy.
Zostawiamy Amerykanki w hotelu i jedziemy do portu. Po drodze mijamy stragany z pamiątkami i dziewczyny już wpadły w dział bransoletek. Mnie tymczasem pani zagaduje czy nie potrzebujemy wycieczki na jutro z Suvy? Ja zdziwiony, ale okazało się, że te firmy poruszają się za statkami. Jutro cała baza z Lautoki przeniesie się do Suvy.
Image

Po lunchu na statku odpoczywamy chwile i wychodzimy na pokład na moment kiedy statek ma odpływać
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

qba85 16 kwietnia 2025 23:08 Odpowiedz
bruce09lili napisał:Nie po to tłukliśmy się na drugi koniec świata, żeby wrócić po odwiedzeniu jednego zoo w Brisbane. Nie taki był plan. A ten rejs to nic? :)
bruce09lili 17 kwietnia 2025 05:08 Odpowiedz
Powiedzmy, że będąc uwięzionym na rejsie i anulując kolejne zaplanowane dni skupialiśmy się bardziej na negatywnych emocjach bieżących i przyszłych, niż na pozytywnych przeżyciach z poprzednich dni. Jeśli nie uda nam się przedłużyć pobytu to można powiedzieć, że Australia była tylko krótkim przystankiem, a nie miejscem docelowym. Co do samego rejsu, to napiszę jeszcze o nim podsumowanie ale mogę zdradzić, że to był nasz pierwszy rejs z taką ilością dni na morzu. Zazwyczaj wybieramy trasy gdzie jest znacznie intensywniej, jeśli chodzi o zwiedzanie. Kolejny tego typu rejs będzie pewnie dopiero na emeryturze :) Przy czym w tym konkretnym wypadku byliśmy z trasy zadowoleni, bo po prostu odległości w tym kierunku były na tyle duże i trzeba było z tym żyć.
kkasia11 7 czerwca 2025 23:08 Odpowiedz
Fajna relacja. Na początku myślałam, że Alfred to będzie kangur. Ot blondynka :D