0
bruce09lili 23 marca 2025 20:36
Image

Image

Na pokładzie zebrało się sporo Australijczyków, więc pewien starszy i tęższy pracownik portu w kasku postanowił ich trochę ... w sumie nie wiem jak to nazwać? Podejrzewam, że okrzyki wywodzą się z rywalizacji rugby więc powiedzmy, że wciągnął ich w rozgrywkę. Krzyczał "Aussie, Aussie, Aussie" a cały pokład odkrzykiwał "Ough, ough, ough" - a przynajmniej tak to brzmiało.

Dzień był dość intensywny, a jutro kolejny, więc po kolacji idziemy prosto do kajuty.Dzień 13

Docieramy do Suvy i jak zwykle po sprawnym poranku jako jedni z pierwszych schodzimy na ląd. Od razu znajdujemy Carol, która dała nam ulotkę. Rozglądamy się jeszcze po ofercie konkurencji, ale z grubsza albo jest to samo albo coś nie dla nas (np. łowienie ryb). Płacimy zgodnie z umową ustną z wczoraj połowę za dziecko i idziemy do busika czekać na resztę chętnych. Nasza przewodnik przynosi swój telefon i uruchamia hot-spota. Zapomniałem dodać, że moja karta esim ruszyła na Fidżi ale jakość internetu jest tragiczna więc wszyscy chętnie korzystamy z wi-fi. Po jakimś czasie przychodzą pierwsi współpasażerowie, w większości starsi Australijczycy i w większości zgłaszają się do mnie z prośbą o uruchomienie im tego darmowego wi-fi co to miało być w busie. Po jakiś 45 minutach zbiera się pełne auto. Okazuje się, że kilka osób jedzie tylko na pierwsze dwa etapy, a później wracają do portu. Większość ma pełną wycieczkę.

Zaczynamy od zwiedzania miasta. Najpierw podjeżdżamy pod pałac prezydencki. Ze strażnikiem można było zrobić sobie zdjęcie
Image

Image

Sam budynek jest głęboko w parku ale udało się go uchwycić:
Image

Image

Image

Image

Targowisko, a ponoć w niedzielę miało być nieczynne.
Image

Image

Image

Stadion
Image

Image

Budynek parlamentu
Image

Image

I pomnik Sir Lala Sukuna - jednego z ważniejszych polityków Fidżi, który intensywnie lobbował o niepodległość.
Image

Spora część zwiedzania miasta to tylko przejazd busem, bez postojów. Nie zawsze udało się zrobić sensowne zdjęcie.
Slumsy dla imigrantów i turystów hipisów
Image

Miejscowy cmentarz
Image

Image

Image

Z miasta ruszamy nad wodospad
Image

Image

Parking przed wejściem do lasu deszczowego szybko się zapełnia busami.
Image

Nasza wycieczka składa się w większości z emerytów, więc przewodniczka pyta o szczere przyznanie się kto nie da rady odbyć 10 minutowego spaceru do wodospadu. Połowa deklaruje, że zostaje na parkingu. My zabieramy ze sobą torbę z ręcznikami i ciuchami na zmianę. W związku, z tym że grupa się rozdzieliła, przewodniczka zostaje na parkingu, a z nami idzie kierowca.
Image

Image

Image

Na miejscu szybko się rozbieramy i wskakujemy do nie tak bardzo zimnej wody jak się spodziewaliśmy

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po krótkiej kąpieli wracamy na parking. Idziemy jeszcze do przebieralni zrzucić przebrać się z mokrych strojów kąpielowych. Zanim pojedziemy dalej odstawiamy kilka osób do portu. Reszta jedzie do wioski.

Po drodze do następnego punktu przewodniczka tłumaczy nam, że ze względu na to że jest niedziela większość wiosek nie przyjmuje turystów, ale udało im się załatwić jeden dom gdzie zamiast zwiedzania będzie ceremonia cava i tradycyjny lunch fidżiański. Dla nas bomba.

Rodzina do której trafiamy jest chrześcijańska i żona rozpoznaje jedną z kobiet, która sprzedawała bilety na wycieczkę
Image

Rozpoczyna się ceremonia ze śpiewami mężczyzn i dzieci. Po skończeniu przygotowywania dostajemy do spróbowania. Wypiłem sobie buteleczkę w sklepie z pamiątkami na Vanuatu i smakowało paskudnie, ale jak zobaczyłem, że pani z Nowej Zelandii pije i się nie krzywi to zgłosiłem się jako drugi. Okazało się, że na Fidżi piją napój dużo bardziej rozcieńczony i był całkiem ok w smaku.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po ceremonii przyszła pora na lunch. Było sporo potraw typowo z Fidżi np. ryba gotowana w mleczku kokosowym, kurczak, tapioka, jakieś liście w sosie, trzcina cukrowa, super ostre papryczki (których nikt oprócz mnie nie ruszył, bo jak wspominałem Australijczycy unikają pikantnego) i do picia przepyszny sok z guavy.

Image

Image

Image

W trakcie ceremonii przyjechało jeszcze kilka busów a ktoś nawet przyjechał już po lunchu. Chyba trochę po zawodach :)

Image

Ostatnim tradycyjnym punktem każdej wycieczki jest market z zakupami pamiątkami. Tam też nas pożegnano i na statek mieliśmy wrócić darmowym shutlle busem.

Image

Image

Wracamy do portu. Buszujemy jeszcze nieco w straganach, bo zostało mi nieco dolarów Fidżi. Idziemy na lunch bo Nina i kuchnia Fidżi mieli zgodność gdzieś na poziomie 15% - czyli kurczak i trzcina cukrowa. My specjalnie głodni nie jesteśmy więc rozglądamy się za zupą (zawsze były dwie do wyboru)

Po lunchu chwilę odpoczywamy a później idziemy na pokład popatrzeć na odpłynięcie.

Suva jest całkiem sporym i nowoczesnym miastem.
Image

Image

Image

Image

Wyjście z zatoki jest otoczone płycizną na której można sobie popływać :)

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

qba85 16 kwietnia 2025 23:08 Odpowiedz
bruce09lili napisał:Nie po to tłukliśmy się na drugi koniec świata, żeby wrócić po odwiedzeniu jednego zoo w Brisbane. Nie taki był plan. A ten rejs to nic? :)
bruce09lili 17 kwietnia 2025 05:08 Odpowiedz
Powiedzmy, że będąc uwięzionym na rejsie i anulując kolejne zaplanowane dni skupialiśmy się bardziej na negatywnych emocjach bieżących i przyszłych, niż na pozytywnych przeżyciach z poprzednich dni. Jeśli nie uda nam się przedłużyć pobytu to można powiedzieć, że Australia była tylko krótkim przystankiem, a nie miejscem docelowym. Co do samego rejsu, to napiszę jeszcze o nim podsumowanie ale mogę zdradzić, że to był nasz pierwszy rejs z taką ilością dni na morzu. Zazwyczaj wybieramy trasy gdzie jest znacznie intensywniej, jeśli chodzi o zwiedzanie. Kolejny tego typu rejs będzie pewnie dopiero na emeryturze :) Przy czym w tym konkretnym wypadku byliśmy z trasy zadowoleni, bo po prostu odległości w tym kierunku były na tyle duże i trzeba było z tym żyć.
kkasia11 7 czerwca 2025 23:08 Odpowiedz
Fajna relacja. Na początku myślałam, że Alfred to będzie kangur. Ot blondynka :D