0
bruce09lili 23 marca 2025 20:36
Image

Image

Image

Image

Image

Późnym popołudniem odpoczywamy, a Nina standardowo idzie się pobawić do klubu. Już się zgrały z koleżanką, że spotykają się o 18.30 na godzinkę i wtedy w klubie jest czas wolny. Zazwyczaj grają na konsolach lub prace ręczne typu bransoletki.

Po kolacji siedzimy chwilę w barze na dolnym pokładzie i słuchamy muzyki.Dzień 14

Może zacznę od wydarzenia za dnia poprzedniego, o którym zapomniałem napisać. Kapitan ogłosił po południu, że o 19.30 przyleci wojskowy śmigłowiec z Nowej Kaledonii zabrać jednego z chorych pasażerów, bo jego stan się pogorszył i wymagał natychmiastowej hospitalizacji. Co dziwne, ogłosił że można robić zdjęcie i kręcić filmy ale bez flesza. Szczerze mówiąc nigdy nie mieliśmy do czynienia z taką sytuacją. Okazało się, że połowa pokładu była wyłączona z użytku i można było stać tylko w jednej części. Było ciemno więc niewiele widać, ale wydaje mi się, że pacjent był wciągany na linach, bo na pokładzie nie było dość miejsca na wielki helikopter.

Image

Image

Image

Image

Wracając do bieżącego dnia. Dziś jest luźny dzień na morzu. Standardowo przed południem idziemy na basen. Cała nasza trójka jest już brązowa, ale skrupulatnie pilnujemy odświeżania kremu z filtrem, bo słońce jest bardzo ostre.

W programie są dzisiaj urodziny Dr. Seussa i w związku z tym szykowana jest jakaś impreza dla dzieci około południa. Okazuje się, że jest loteria w której kilkoro dzieciaków otrzymuje zestawy książek

Image

Image

W miejscu w którym odbywa się impreza jest akurat otwarta winda i strop znajduje się 8 pięter wyżej, więc spadające balony robią wrażenie

Image

Image

Następnie wszyscy mamy przenieść się do głównej restauracji na słodki poczęstunek

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po południu mamy komunikat kapitana na temat cyklonu Alfred. Nadal monitorują sytuację i czekają z decyzją co dalej. Komunikat jak zwykle jest dość niewyraźny i nie wszystko udało się wychwycić, a tym bardziej jakieś realne zagrożenie.

Po południu siedzimy na pokładzie w cieniu i gramy w gry z Coral.

Wieczorem w restauracji jak zwykle na wysokim poziomie.
Image

Image

Image

Image

Nie wspominałem jeszcze etykiecie dotyczącej ubioru. Standardem na europejskich statkach jest, że na kolację przychodzi się na elegancko. Australijczycy mają na to kompletnie wywalone. Zdarzali się delikwenci w krótkich spodenkach. Ogólnie tutaj nie ma za specjalnie jakiegoś przywiązania do marek. Praktycznie przez cały rejs nie zauważyłem żadnego znanego logo.
Nasz kelner w restauracji jest dość rozmowny i każdą wolna chwilę wykorzystuje na rozmowę z nami. Sporo pyta nas o Polskę, a my jego o Indonezję i Bali, ale też o szczegóły życia na statku. Pytaliśmy go jak wygląda kwestia schodzenia na ląd przez obsługę. Rotacyjnie schodzą co kilka portów na max 3 godziny. Mówił że jemu przypadła kolejka na Vanuatu, a tam było dość daleko z portu do miasta więc odpuścił, bo nie zdążyłby zrobić nawet zakupów.

Po kolacji pokręciliśmy się jeszcze po barach zobaczyć czy grają coś ciekawego, ale poszliśmy wcześniej do kabiny, bo jutro ostatnia wyspa.

Dzień 15

Dziś jesteśmy na wyspie Numea w Nowej Kaledonii. Jak zwykle spieszymy się ze śniadaniem, zwłaszcza że na Numei jesteśmy tylko od 8 do 12.30. Na 9.30 mamy wykupioną wycieczkę ze statku, bo ze względu na krótki pobyt nie chcieliśmy ryzykować jakiś poślizgów. Tymczasem podczas śniadania komunikat kapitana, który powoduje że jedzenie staje mi w gardle. "W związku z tym, że cyklon Alfred kieruje się na wybrzeże południowego Queensland, a port Brisbane się całkowicie zamyka od środy musimy zostać dłużej na morzu. Carnival postanowił udostepnić darmowe wi-fi dla wszystkich oraz darmowe połączenia telefoniczne z telefonu w kajucie. Udostępniają również dla chętnych możliwość wyokrętowania się na Numei i samodzielne dotarcie do domu."

Szybko zwijamy się do kajuty na naradę. Po drodze sprawdzam czy da się sensownie dolecieć z Numei do Brisbane. Nie ma nic na dziś ale na jutro są jakieś loty miejscową linią lub Qantas z przesiadką. Cena nieco ponad 1000 zł za osobę. Zapad decyzja, że lecimy. Żona zaczyna nas pakować, a ja próbuje kupić loty. Uzupełniam wszystkie dane paszportowe i przechodzę do płatności. Tutaj zaczynają się jaja, bo internet straszliwie muli i nie mogę zrobić płatności. Po kilku próbach wywala mnie całkowicie. Próbuję wejść jeszcze raz i okazuje się że lotów już nie ma. Sprawdzam Qantas. Na wyszukiwarkach są loty za 1600 zł osoba. Po przejściu na stronę Qantas już ich nie ma. OTA nadal wyświetlają je nadal w ofercie, ale nie chcę ryzykować zamrażania kasy na bilety, których nie ma.

Wychodzę na pokład w poszukiwaniu lepszego sygnału wi-fi i dzwonię przez messengera do Jo. Opisuję jej naszą sytuację. Ona mówi, że adzwoni do swojego pasierba, który pracuje w centrum rezerwacyjnym Qantas. Robi się godzina 9.15. Za 5 minut jest zbiórka naszej wycieczki. Biegnę do recepcji, żeby ja anulować. Kolejka na 15 osób. Na szczęście wokół jest kilku oficerów, którzy starają się odpowiadać na pytania. Zaczepiam pierwszego wolnego i mówię, że nie możemy jechać na wycieczkę, bo próbujemy znaleźć lot. Na szczęście nikt nie robił z niczym problemów i po 10 minutach pieniądze wróciły na kartę pokładową.

Cały czas czekamy na telefon od Jo i na wszelki wypadek się pakujemy. Dawno nie mieliśmy takiej dawki adrenaliny. Po 30 minutach oddzwania i mówi, że jej pasierb Mark ma zamrożone dla nas 3 miejsca za ok 3600 $. Tylko, że jego zdaniem jest spore ryzyko utknięcia na Numei, bo oni cały czas czekają na decyzję kiedy wszystkie loty zostaną uziemione. Proponuje nam, że może przetrzymać te bilety do wieczora, żeby zobaczyć czy lot zostanie anulowany. My na to, że musimy przemyśleć kwestię, bo statek odpływa o 12.30. Jeśli zdecydujemy się zejść to lepiej mieć lot zaklepany i w miarę pewny. Po kilku minutach dyskusji i rozważeniu wszystkich opcji decydujemy się odpuścić i zostać na statku. Ryzyko utknięcia na Numei było dość wysokie, a zapłacenie za tą przyjemność 3600$ nam się nie widziało.
Stracimy praktycznie resztę pobytu w Brisbane. Mieliśmy na ten czas zarezerwowany cały dzień w Tangalooma Resort z karmieniem delfinów. W planach też było Australia zoo i spektakl z L. i K. Obiecuję, że to nie koniec emocji z cyklonem. Jeszcze sporo nas czeka ;)

Emocje opadają i zostaje nam 2 godziny na zobaczenie Numei. Szybko schodzimy na ląd. Okazuje się, że to jest typowo przemysłowy port z zakazem poruszania się, ale jest darmowy shuttle bus do miasta. Korzystamy z niego i po paru minutach jesteśmy nad nabrzeżem jachtowym.
Image

Image

Image

W sumie to wszystko wygląda dość swojsko
Image

Image

Image

Image

Tutaj przykład jak reagował obiektyw aparatu na wilgotność na wyspach.
Image

Ze względu na małą ilość czasu zrobiliśmy tylko krótki rajd po kilku przecznicach
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W miejscu skąd zabiera shuttle bus jest centrum turystyczne więc kupujemy pamiątki i wracamy na statek.

Odpływamy punktualnie o 12.30
Image

Image

Image

Image

Po lunchu rozpakowujemy walizki i analizujemy naszą sytuację. Szukamy wszystkich dostępnych informacji. Na razie nie martwimy się o nasz niedzielny lot do Sydney (jest wtorek, a planowo mięliśmy dopłynąć do Brisbane w czwartek). Mowa było o 1-2 dniach opóźnienia. Jak już ustąpiła adrenalina to mój organizm upomniał się o swoje. Zrobiło mi się zimno, dostałem dreszczy, ale nie mam gorączki. Biorę ibuprofen i większość popołudnia spędzam w łóżku. Wieczorem czuję się trochę lepiej i idziemy na kolację.

Image

Image

Po kolacji idziemy do kajuty bo nadal czuję się niewyraźnie. Z niepokojem czekamy na jutrzejszą aktualizację sytuacji.Dzień 16

Teoretycznie to miał być nasz ostatni pełny dzień na statku. Na razie nastroje mamy dość pesymistyczne, a zapewniam, że z każdą aktualizacją będą jeszcze gorsze. Na razie mamy luźny dzień więc za namową naszego kelnera idziemy na śniadanie nie do bufetu ale do restauracji na "Sea day brunch". Wcześniej z tego nie korzystaliśmy, bo otworzyłem raz menu w aplikacji i wyświetliła się jedynie pierwsza strona (aplikacja Carnival hub ogólnie działała ale jej najsłabszą stroną było wyświetlanie menu) i uznaliśmy że nie ma nic lepszego niż w bufecie. Okazało się, że jednak menu jest bogate, a poza tym potrawy były robione na świeżo i jajka po benedyktyńsku wypadały znacznie lepiej niż w bufecie.

Po śniadaniu chcemy szykować się na basen. Ja nadal kiepsko się czuję i zastanawiam się, czy pójdę. Moje dylematy rozwiał kapitan, który ogłosił że cyklon jest dość nieprzewidywalny i o ile pierwsze prognozy zakładały, że uderzy w Brisbane w środę (czyli dzisiaj), to teraz to będzie czwartek, a może nawet piątek więc najwcześniej kiedy zejdziemy ze statku to piątek wieczór/sobota rano. Wysłałem dziewczyny na pokłada, a ja usiadłem do telefonu i maila. Można powiedzieć, że kapitan zmusił mnie do pracy w "ship office". Pierwsza sprawa to kontakt z Tangalooma Resort i odwołanie rezerwacji. Domyśliliśmy się, że pewnie i tak się zamkną ale wolałem mieć pewność co do zwrotu kasy. Próbowałem się dodzwonić* ale nikt nie odbierał, na szczęście udało się załatwić sprawę mailowo.

* korzystam z opcji darmowego dzwonienia na ląd z telefonów w kajucie. Oficjalny koszt to 2$/minuta. Dzwoniłem kilka godzin po różnych infoliniach.

Przed wyjściem dziewczyn zrobiliśmy naradę i mocno zabolało nas skrócenie pobytu. Postanowiliśmy powalczyć o możliwość uratowania kilku dni. Nasz lot BNE-SYD obsługiwał Qantas i oni na swojej stronie opublikowali informację, że wszystkie loty pomiędzy środą 5.03 a poniedziałkiem 10.03 stają się flexible i można je przesunąć do 14 dni. Wystawcą biletów był BA więc próbowałem się dodzwonić do nich. Na jeden z numerów USA udało mi się złapać sygnał, ale okazało się, że jest już u nich noc i muszę czekać do 22 Australijskiego czasu aż na wschodnim wybrzeżu USA będzie ranek. Próbowałem dodzwonić się na kilka innych numerów ale mi się nie udało.
Nawiązałem jeszcze kontakt z naszą ubezpieczalnią, ale żaden punkt OWU nie podchodził pod nasz przypadek.

W południe czuję się już nieco lepiej i idę do dziewczyn, ale unikam słońca.

Tymczasem obsługa na pokładzie robiła pokaz składania ręczników

Image

Image

Image

Po południu znów trochę relaksu a po kolacji idziemy na spektakl do teatru. Dzisiaj jest koncert rockowy. Gra tzw. rockband (który zazwyczaj występuje w barze oraz drugi zespół, ten bardziej "gwiazdorski", który na co dzień występuje w teatrze.

Po spektaklu wracamy do kajuty a ja dzwonię do BA. Udało mi się dowiedzieć, że oni w systemie nie mają jeszcze żadnego cyklonu i nic nie wiedzą o możliwości przesunięcia lotu Qantas. Trzeba czekać na rozwój wypadków.

Dzień 17
Rozwój wypadków nie jest zbyt optymistyczny, bo cyklon ciągle zwalnia i coraz później ma uderzyć w wybrzeże. Zaczyna zaglądać nam w oczy widmo spóźnienia się na nasz lot w niedzielę w południe. Na ten moment jest mowa o sobocie jako optymistycznym scenariuszu zejścia na ląd. Nikt nie wierzy w optymistyczne scenariusze więc zakładamy pesymistyczny wariant. Robimy kolejną naradę i analizujemy opcje. Jeśli zejdziemy z pokładu w sobotę mamy 3 możliwości:
- lecimy w niedzielę i tracimy cały pobyt w Brisbane
- przesuwamy lot BNE-SYD o kilka dni ale tracimy pobyt w Sydney
- próbujemy przesunąć całość. To jest BNE-SYD na wtorek 11.03 (czyli dzień naszego powrotu do domu) a SYD-WAW na sobotę 15.03.
Dzwonię do BA i pytam jaki byłby koszt takiej zmiany jak nasza 3 opcja. Konsultant wyliczył nam 2500 $ amerykańskich. Trochę to nas zwaliło z nóg ale zaczynamy być nieco zdesperowani. Nie po to tłukliśmy się na drugi koniec świata, żeby wrócić po odwiedzeniu jednego zoo w Brisbane. Nie taki był plan.

Na pokładzie nadal bez zmian. Ocean buja i dzieciaki co jakiś czas mają wylot z basenu.


Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

qba85 16 kwietnia 2025 23:08 Odpowiedz
bruce09lili napisał:Nie po to tłukliśmy się na drugi koniec świata, żeby wrócić po odwiedzeniu jednego zoo w Brisbane. Nie taki był plan. A ten rejs to nic? :)
bruce09lili 17 kwietnia 2025 05:08 Odpowiedz
Powiedzmy, że będąc uwięzionym na rejsie i anulując kolejne zaplanowane dni skupialiśmy się bardziej na negatywnych emocjach bieżących i przyszłych, niż na pozytywnych przeżyciach z poprzednich dni. Jeśli nie uda nam się przedłużyć pobytu to można powiedzieć, że Australia była tylko krótkim przystankiem, a nie miejscem docelowym. Co do samego rejsu, to napiszę jeszcze o nim podsumowanie ale mogę zdradzić, że to był nasz pierwszy rejs z taką ilością dni na morzu. Zazwyczaj wybieramy trasy gdzie jest znacznie intensywniej, jeśli chodzi o zwiedzanie. Kolejny tego typu rejs będzie pewnie dopiero na emeryturze :) Przy czym w tym konkretnym wypadku byliśmy z trasy zadowoleni, bo po prostu odległości w tym kierunku były na tyle duże i trzeba było z tym żyć.
kkasia11 7 czerwca 2025 23:08 Odpowiedz
Fajna relacja. Na początku myślałam, że Alfred to będzie kangur. Ot blondynka :D